Czasopismo

East Rutherford

Pół godziny na wschód od Brooklynu (jeśli oczywiście udałoby się tę trasę pokonać bez korków) znajduje się ciche, niewielkie miasteczko East Rutherford. Paradoksalnie jego nazwa zupełnie przypadkowo przypomina nazwisko człowieka, który po śmierci Założyciela został drugim prezydentem Towarzystwa „Watch Tower”. Paradoksem jest również i to, że ów drugi prezydent, upowszechniając początkowo czołobitny wręcz kult swego poprzednika, w ciągu kilku lat był w stanie nie tylko znacznie „rozwinąć” jego teologię, ale, co było zapewne dla niego znacznie ważniejsze, doprowadzić do całkowitej zmiany zasad i metod działania stworzonej praktycznie na nowo Organizacji. William Schnell, historyk Organizacji oraz jej były członek twierdzi, że trzy czwarte z ponad 50 tys. badaczy Pisma Świętego, którzy zgromadzali się wokół tego ruchu przed rokiem 1921, opuściło jego szeregi do roku 1931.

Do tych, którzy odeszli, a w zasadzie zostali usunięci, należał jeden ze współpracowników Organizacji, który do Brooklyńskiego Betel przybył jako młody człowiek w 1910 roku. Jego umiejętności zostały wtedy wykorzystane przy produkcji i prezentacji Fotodramy. W 1916 roku opuścił Betel i w czasach „rozproszenia owiec” imał się rozmaitych zajęć, by w latach dwudziestych ponownie powrócić do działalności z wykorzystaniem nowego medium, jakim było naówczas radio. Gdy zażądano od niego deklaracji lojalności, odszedł. W 1932 roku razem z innymi usuniętymi założył czasopismo, które w krótkim czasie okazało się elementem wiążącym wielu spośród rozczarowanych opuszczających ruch, w którym przeżyli swoje nawrócenie.

Początkowo wydawnictwo działało w piwnicy prywatnego domu na Brooklynie. Z czasem jednak okazało się, że zapotrzebowanie jest tak wielkie, iż lokal musi być obszerniejszy, a wyposażenie bardziej profesjonalne. I tak z czasem wydawnictwo znalazło się w niewielkiej mieścinie East Rutherford w stanie New Jersey. Najpierw zamieszkał tam jego współzałożyciel, a następnie, w 1942 roku sprowadzili się tam, do specjalnie w tym celu nabytego domu, inni współpracownicy. Na koniec, w tym samym roku wydawnictwo nabyło budynek po starym banku i tam zainstalowało swoją drukarnię. Choć trudno byłoby mu się porównywać do działalności Organizacji z Brooklynu czy Towarzystwa z czasów Założyciela, to jednak stanie się ono największym i najdłużej działającym ośrodkiem skupiającym wokół siebie przedstawicieli ruchu Badaczy Pisma Świętego, którzy pragnęli kontynuować społeczność w duchu zasad sprzed 1916 roku.

th-slady-pamieci-4-3Na lotnisku wita nas jowialnie serdeczna siostra Carm. W ręku trzyma dwa czasopisma: „The Dawn” i na wszelki wypadek, gdybyśmy nie zrozumieli po angielsku, niemiecki odpowiednik – „Tagesanbruch”. Mogłaby jeszcze trzymać „Poranek”, ale może akurat nie miała go pod ręką. Szybko wsiadamy do auta prowadzonego przez brata Kena i powoli zaczynamy zapoznawać się z tą niezwykle sympatyczną parą. To oni przez ostatnie kilka lat są sercem i rozumem domu i drukarni w East Rutherford. Siostra Carm pokazuje nam naszą sypialnię w pięknym, drewnianym domu wybudowanym w 1888 roku w dobrym wiktoriańskim stylu. W warunkach amerykańskich jest to już pewnie liczący się zabytek. Na każdym kroku pamiątki, portrety ważnych osób, książki, bibeloty. To tutaj odkrywam atmosferę biura Pastora-Założyciela.

Na drugi dzień odwiedzamy drukarnię. Z daleka rozpoznajemy charakterystyczny budynek. Nie ma na nim wieży, jest za to zegar. Działa, pokazuje 10 rano. Tak długo spaliśmy. Mieszkańcy domu, w którym nocowaliśmy, pracują tu już od 8 rano. Nam pozwolili się wyspać. Teraz z zapałem pokazują nam miejsce swojej pracy. Tu znów odkrywam ducha wiktoriańskiego gabinetu, tutaj panuje „swoisty” porządek wśród zatłoczonych korytarzy, pokoi, gabinetów. Wszędzie piętrzą się sterty książek. Na głównej hali drukarni tłoczą się obok siebie dziesiątki różnych maszyn. Randy pokazuje nam, do czego służą. Nie jest zawodowym drukarzem. Wszystkiego, co wie o tym fachu, nauczył się tutaj. Obok historycznych „Heidelbergów”, pras, obcinarek, oprawiarek, sklejarek i innych urządzeń, których nazw i funkcji nie umiem zapamiętać, stoi też nowoczesna maszyna produkująca gotową książkę lub broszurę z PDF-a za naciśnięciem jednego guzika. A to wszystko między stertami papieru, okładek, farb drukarskich, klejów i innych materiałów. Mimo tego pozornego tłoku i tutaj panuje pełny porządek. Do każdej maszyny w każdej chwili można podejść i zacząć na niej pracować.

Nie umiemy drukować. Zresztą w tej chwili nic wielkiego się w drukarni nie dzieje. Pomagamy więc bratu Charliemu przetransportować kilkaset kilogramów nowych tomów „Wykładów Pisma Świętego” do magazynu na pięterku. Brat Charlie ma 84 lata. Po załadowaniu i rozładowaniu jednego wózka musi czekać do następnego dnia, by zregenerować siły. Nie śpieszy się. Ma czas. Przetransportowaliśmy może 10 wózków. Ale to tylko nieznaczna część całego nakładu nowego wydania w twardej oprawie. Wszyscy pracownicy, których tu spotykamy, to ludzie raczej w zaawansowanym wieku. Szukają następców. Trochę się martwią, jak będzie dalej.

Siostra Carm od razu zaprasza nas na kawę. Potem na lunch. Stołownicy chętnie opowiadają o swojej działalności, żartują. Cieszą się, że mogą robić coś dla czystej idei, bez żadnego zysku. Niektórzy są tu przez lata, inni przyjechali na kilka tygodni, miesięcy. Jedni przychodzą na osiem godzin, inni czasami, na kilka godzin, do pomocy. Taka działalność niezmiennie wzbudza zainteresowanie. Gdy pewien człowiek zamawiający przez telefon sporą porcję literatury dziwi się, że nie musi płacić z góry ani dawać zadatku, siostra Carm z właściwym sobie poczuciem humoru informuje go: Nie martw się, jak nie zapłacisz, to znajdziemy Cię w Królestwie. Oczywiście to tylko żart, bo spora część literatury rozsyłana jest za darmo. Ci, którzy płacą, często dają więcej – i tak Pan troszczy się o swoje dzieło od blisko 80 lat.

th-slady-pamieci-6-1Są tu także rzeczywiste pamiątki, owe ślady pamięci, których poszukuję w tej podróży. Brat Ken wydobywa gdzieś z najdalszego zakamarka stare, niepozornie wyglądające okrągłe pudło. Strzepuje z wierzchu kurz i wydobywa z niego stary, szacowny, obciągany czarnym jedwabiem cylinder. Napis na denku zdradza szacowną firmę „Brooks Brothers, Broadway, New York”, z boku ktoś ręcznie dopisał: „Pastor Russell’s hat”. Jestem podekscytowany. Ostrożnie biorę cylinder do ręki. Brat Ken z uśmiechem zachęca, bym włożył go na głowę i zrobił sobie zdjęcie. Pewnie nie jestem pierwszy, który dostępuje tego „zaszczytu”. Rozmiar trochę dla mnie za mały, może jakieś 57. Czyżby to jednak była prawda, że kiedyś badacze mieli mniejsze głowy, a może większe serca?

  

Za chwilę obok czarnego cylindra pojawia się też ręczny dzwonek, taki jaki jeszcze pamiętam z moich szkolnych czasów. Podobno używano go w Brooklyńskim Betel do zwoływania mieszkańców na obiad. Najważniejsza pamiątka leży jednak na regałach w korytarzu. Cztery metalowe, ciężkie walizy oraz kilka dodatkowych kartonów i skrzyń kryją oryginalny egzemplarz Fotodramy wraz z rzutnikiem do jej prezentacji. Z ledwością zdejmuję z półki jedną z walizek. Jest bardzo ciężka. A przecież bracia, którzy podróżowali z pokazami, często wozili te skrzynie na rowerach. Otwieram jedną z metalowych walizek. W środku drewniane pudło ze starannie ułożonymi szklanymi płytkami, na których znajdują się czarno-białe i kolorowe obrazy. Oryginały były ręcznie malowane. To, co oglądamy, wygląda tak, jakby było nanoszone na szkło jakąś metodą fotograficzną. Do tego rzutnik. Nie sprawdzam, czy działa, ale pewnie tak. Ma zapasowe lampy. Wszystko w specjalnym metalowym pojemniku starannie owinięte w tkaniny. Też pewnie z „epoki”. Cud techniki roku 1915. Niesamowite! To tylko niecałe sto lat. Na konwencji, która odbędzie się w najbliższy weekend, wszyscy będziemy posługiwali się bogato ilustrowanymi prezentacjami, które przywieźliśmy samolotem w kieszeni!

th-slady-pamieci-6-4Gdy ostatniego dnia naszego pobytu w Rutherford społecznie śpiewamy ze śpiewnika „Hymns of Dawn” w przestronnym pokoju dziennym domu przy alei Passaic, z całym przekonaniem uświadamiam sobie, że to tutaj właśnie znajduje się najtrwalszy ślad pamięci człowieka, który swą osobowością ożywił na całym świecie wiele takich domów. A wszystko zaczęło się od Allegheny, gdzie powstał pierwszy „Betel”. To tam na koniec skierujemy nasze kroki  w poszukiwaniu śladów pamięci naszej historii.