Czasopismo

Panie, wybieraj Ty dla mnie mój krzyż

W smutnym tym czasie serce me strudzone,
Choć zna i kocha życia lepszą stronę,
Uległo jednak w walce z szarą codziennością,
Ciągłymi jej sporami, konieczną karnością.

I zrozumiałem wtedy, że próby mi dane,
Wiary mej i miłości mają być sprawdzianem.
Lecz myśli niepewności pokój ducha mącą,
Czy wiernie wytrwam w próbach tych do końca?

Brak ufności w moc Słowa powoli się szerzy,
“Że wiarą, a nie widzeniem chodzić tu należy”.
W tym zwątpieniu, w rozpaczy, myśl nowa uderza:
“Nie jestem w stanie dłużej dźwigać mego krzyża!”

Krzyż mój z pewnością cięższy jest znamiennie
Niż krzyże osób, które spotykam codziennie.
Ach, mógłbym tylko inne wybrać sobie brzemię,
Skończyłoby się o stratę korony mej drżenie.

Wtem cisza uroczysta dokoła nastaje,
Natura dźwięków swoich nawet nie wydaje;
I pokój głosząc kładą się wieczorne cienie,
Duch mój wielce znużony znajduje ukojenie.

Raptem światło niebiańskie, walcząc z owym mrokiem,
Cudnie się rozpromienia przed zdziwionym okiem;
Na skrzydłach srebrnych mnóstwo aniołów przemyka,
Brzmi w powietrzu jak balsam anielska muzyka.

Wtem postać cudna, jakiej jeszcze nie widziano –
Ten, przed którym się wszelkie ugina kolano –
Zbliża się cicho do mnie, ja zdjęty cały trwogą,
I przemawia łagodnie – “Pójdź za mną, jam jest drogą!”

To mówiąc, w górę uniósł mnie silnym ramieniem;
A tam wysoko ponad miłości sklepieniem,
Krzyży widok przeróżnych rozpostarł się jasny –
Różnych kształtów, rozmiarów, innych niż mój własny.

Jeden z nich złotem zdobiony był, mały,
Piękniejszy nad wszystko, co oczy widziały;
Ach, ten krzyż na pewno łatwo nosić wszędzie,
Ten najlepiej chyba pasować mi będzie.

Chwytam więc szybko ten krzyż z klejnotami,
Lecz czuję, że tracę grunt pod nogami;
Choć blask jego godny podziwu wszelkiego,
Zbyt wielki jest dla mnie ciężar krzyża tego.

“To nie ten!” – krzyknę i znów się rozglądam w rozterce,
Szukając krzyża, który ukoiłby me serce.
I tak jeden za drugim mijając powoli,
Krzyż piękny zobaczyłem wreszcie w tej niedoli.

Kwiaty cudne służyły ku jego ozdobie,
Piękno i grację zdawał się on łączyć w sobie;
Myśl przyszła w tym podziwie: “Nie rozumiem tego,
Tak obojętnie przeszło wielu obok niego!”

Lecz wziąwszy krzyż ten szybko w swoją rękę,
Odczułem zaraz jego smutek i udrękę:
Ciernie ostre się kryły pod kwiatami jego;
Smutny rzekłem: “Nie zdołam unieść krzyża tego!”

I tak też z każdym nowym krzyżem rzecz się miała,
Że żaden kształt, żadna forma mi nie pasowała.
Ciężar wszelki zrzuciłem, płaczę przygnębiony,
Głos cichy słysząc  – “Nie ma bez krzyża korony!”

Duszę wtedy więc rzewnie wylałem przed Panem,
On zawsze wie, co trapi serce me znękane.
“Ufaj wciąż, nie bój się!” – Pan mi na to powie –
“Miłość mą doskonałą okażę wnet tobie!”

Z błyskiem w oku więc stopy ochoczo znów stawiam,
Krzyż mój ziemski na nowo znaleźć postanawiam.
Do przodu kroczę i nie zbaczam z drogi,
Szansy Złemu nie daję, by zmylił me nogi.

Drogą wskazaną mi idąc, jednak w sposób nowy –
Okazać posłuszeństwo natychmiast gotowy,
Krzyż prześwietny ujrzałem, a jego ozdoba,
To jedynie miłości wyryte nań słowa.

Wdzięcznością przepełniony do ręki go biorę,
Wiedząc, że ten właściwy znalazłem w samą porę;
Jedyny w swym rodzaju spośród krzyży wielu –
“Ten udźwignę!” – poczułem ku memu weselu.

I podczas gdy tak krzyż mój wybrany wielbiłem,
Jasność niebiańską wokół niego zobaczyłem,
A gdy na plecy dźwignąć go już miałem,
Mój własny, stary krzyż w nim rozpoznałem.

Lecz jakże inny krzyż ten nagle się wydaje,
Wspaniałą wartość jego wreszcie rozpoznaję.
Nigdy więcej nie powiem o nim słowa złego,
Że krzyża mi być może potrzeba nowego.

Jedno tylko pragnienie serce me rozpiera,
By Ten, co zna mnie lepiej, za mnie wciąż wybierał;
A cokolwiek za dobre uzna miłość Jego,
Ufać będę Mu, gdyż On zna kres wszystkiego.

Autor nieznany

Zion’s Watch Tower, 1 sierpnia 1905, R-3605

Poprzednia strona Następna strona