Europejska podróż brata Russella (3)
(Kontynuacja z poprzedniego numeru)
HAMBURG, BERLIN, DREZNO, BARMEN
Do Hanoweru dojechaliśmy pociągiem, gdzie o 11:30 powitał nas brat Koetitz, przedstawiciel Stowarzyszenia na Niemcy. Towarzyszyło mu około ośmiu miejscowych przyjaciół oraz dwie osoby z innych miejscowości. Spędziliśmy z nimi bardzo przyjemną i pożyteczną godzinę. Następnie pożegnaliśmy się i wyruszyliśmy w dalszą podróż do Berlina, w trakcie której brat Koetitz towarzyszył nam jako tłumacz.
W Berlinie czekało na nasze przybycie trzech miłych braci, którzy powitali nas i towarzyszyli nam do domu jednego z nich, gdzie czekało na nas już zgromadzenie składające się z około 50 osób. Nasz fotel oraz stolik przystrojone były zielonymi gałązkami i niezapominajkami, a z tyłu umieszczono napis: „Będę błogosławił błogosławiącym tobie” – 1 Mojż. 12:3.
To zachwycające zebranie trwało około dwóch godzin i poświęcone było rozważaniu przymierzy, po czym mieliśmy zebranie pytań, któremu towarzyszyło wielkie zainteresowanie wszystkich uczestników.
Wieczorne spotkanie miało charakter publiczny, a bracia, choć nieliczni, dołożyli tak wielkich starań przy jego rozpropagowaniu, że blisko 150 osób musiało stać przez dwie godziny. Wszyscy jednak bardzo uważnie słuchali, a wydaje nam się, że na niektórych Prawda wywarła wielkie wrażenie.
Po dobrym nocnym odpoczynku udaliśmy się we wtorkowy poranek pociągiem do Drezna, gdzie dotarliśmy około południa. Czterech braci oczekiwało na nas na dworcu, by towarzyszyć nam w drodze do sali restauracyjnej, gdzie zgromadzeni w liczbie około stu osób powitali nas pieśnią i pozdrowieniami, które odwzajemniliśmy pozdrowieniami własnymi, jak i tymi, które zostały przez nas przesłane. Następnie wygłoszony został wykład na temat przymierzy. Po wykładzie mieliśmy zebranie pytań, następnie podano herbatę, po czym w nieco większej sali odbyło się zgromadzenie dla publiczności, w trakcie którego zwróciliśmy uwagę na temat „Teraźniejszość i przyszłość w świetle Biblii”. Pomimo bardzo słotnego wieczoru i przepełnionej sali (około 600 uczestników) wysłuchano nas z wielką uwagą. Zostaliśmy bardzo serdecznie podjęci przez brata i siostrę Wentzel i tak wypoczęci mogliśmy następnego poranka wyruszyć w całodzienną podróż do Barmen [obecnie Wuppertal – przyp. tłum], gdzie przybyliśmy dokładnie na czas wieczornego spotkania o 20:30. Przyjaciele z Barmen w wielkiej liczbie powitali nas na dworcu i towarzyszyli nam w drodze na to publiczne zgromadzenie. Przybyło około 800 osób, z których wiele stało. Zainteresowanie przejawiane przez śpiew miało ożywiony i duchowy charakter. Wydawało się, że wszyscy śpiewają i to z całego serca, tak że aż drżało całe audytorium. Jeśli można coś wnioskować na podstawie skoncentrowanej uwagi i błyszczących oczu, to wielu ze słuchaczy było zainteresowanych i zapewne odezwą się do nas.
W piątkowe przedpołudnie odwiedziliśmy nową siedzibę Stowarzyszenia, napisaliśmy kilka listów i porozmawialiśmy z bratem Koetitzem oraz jego rodziną. Popołudnie było przeznaczone na zebranie pytań. Było ono bardzo interesujące. Wśród ciekawych pytań było także i to, w jaki sposób należy odnosić się i jak traktować oponentów Ślubu Panu oraz ofiary za grzech. Nasze odpowiedzi zostały zanotowane przez brata stenografa i zostaną później opublikowane na łamach naszego czasopisma. Wieczorem rozważaliśmy zagadnienie przymierzy. Na zakończenie około 180 przyjaciół śpiewało dla nas „Zostań z Bogiem”, po czym pomachaliśmy sobie na pożegnanie chusteczkami i o 22:50 odjechaliśmy do Londynu.
Na peronie kolejowym około 60 przyjaciół żegnało nas uściskami dłoni, pieśniami, oraz machaniem chusteczkami. Z pewnością znaleźliśmy bardzo ciepłe miejsce w sercach naszych niemieckich przyjaciół i w odpowiedzi na ich zaproszenia obiecaliśmy uczynić co tylko w naszej mocy, by jak najszybciej odwiedzić ich ponownie.
KONWENCJA W LONDYNIE
Noc i dzień spędzone na statku i w pociągu pozwoliły nam dotrzeć do Londynu 29 maja o godz. 17:00. Około 200 przyjaciół, na czele z bratem Hemery, który jest przedstawicielem Brytyjskiego Stowarzyszenia, powitało nas na stacji kolejowej śpiewając „Połączmy serca wraz” i powiewając chusteczkami na powitanie. Odwzajemniliśmy ich pozdrowienie i nieco później, już w trakcie zgromadzenia, mieliśmy okazję wyrazić naszą wdzięczność z powodu przywileju bycia razem z nimi. Przekazaliśmy także pozdrowienia, które przywieźliśmy od braterstwa ze Stanów Zjednoczonych, Norwegii, Szwecji, Danii i Niemiec. Zwróciliśmy uwagę na jedność ducha i radość w Panu wśród tych wszystkich, którzy kroczą w świetle Teraźniejszej Prawdy.
Konwencja rozpoczęła się już wcześniej. Odbyło się wspaniałe zebranie świadectw, a brat Bundy wygłosił po południu interesujący wykład. Brat Hemery bardzo przyjemnie przemawiał wieczorem i mieliśmy wspaniałe warunki, by potem nieco wypocząć i przygotować się do niedzielnej usługi. To właśnie w czasie tego przemówienia brat Hemery ogłosił publicznie, że od początku, gdy tylko ogłoszony został Ślub, przyjął go on dla siebie, ale dopiero teraz przyjął go wreszcie w formalny sposób przed Panem w jego pełnym znaczeniu. Oświadczył, że odczuł już błogosławieństwo wynikające ze ściślejszego przywiązania jego ofiary do ołtarza. Również wielu innych donosiło nam, że przyjęli Ślub, lecz nie zawiadamiali nas o tym pisemnie. Prosiliśmy ich, by jednak wysłali nam kartkę pocztową z tą informacją, ponieważ chcielibyśmy skompletować jak najpełniejszą listę.
W niedzielę odbyły się trzy nabożeństwa. Poranna godzina uwielbiania, modlitwy i świadectw stwarzała wspaniałą możliwość dla naszych miłych przyjaciół, by oświadczyć Panu i sobie wzajemnie, jak bardzo cenią oni Teraźniejszą Prawdę, a także jak bardzo są zdecydowani, by czynić dalsze postępy w służbie Królowi, Jego poselstwu i Jego braciom.
W niedzielnym południowym nabożeństwie uczestniczyło około 800-900 osób, którzy okazywali wielką uwagę w czasie naszego dwugodzinnego wykładu na temat przymierzy. Usługa wieczorna skierowana była do publiczności. Sala była przepełniona, gdyż przybyło około 1200 osób. Rozważaliśmy zagadnienie: „Gdzie są umarli”, które skupiło najwyższą uwagę.
Poniedziałkowe przedpołudnie przeznaczone było na usługę do chrztu. Sto dwadzieścia dziewięć osób okazało swoje poświęcenie (66 braci i 63 siostry), sami dorośli. Po południu przemawialiśmy około godziny na temat okupu oraz ofiary za grzech, następnie przez godzinę odpowiadaliśmy na pytania i wydawało się, że słuchacze byli zadowoleni. Część wieczorna miała podobną formę – pierwsza godzina wykład, a następnie odpowiedzi na pytania.
We wtorek po południu mieliśmy sympozjum na temat łask ducha świętego, w którym udział wzięło sześciu mówców, najwyraźniej ku zadowoleniu słuchaczy. Następnie miała miejsce usługa kończąca konwencję. Zwróciliśmy się do naszych słuchaczy w sposób bardzo ogólny, wskazując na doświadczenia „wąskiej ścieżki” i właściwość, a nawet konieczność wzajemnego, pełnego miłości współczucia, przebaczając sobie, zachęcając się wzajemnie, zgodnie z przykładem pozostawionym nam przez Pana. Potem przyszedł czas na „ucztę miłości”. Staliśmy w środku, pielgrzymi Hemery i Bundy po obu stronach, a starsi Zboru Londyńskiego obok nich. Bracia Bundy i Hemery trzymali tace z chlebem. Zgromadzeni przechodzili obok śpiewając znane pieśni oraz ściskając nasze dłonie i dodając nam otuchy. Była to bardzo zachęcająca i poruszająca chwila, która na długo pozostanie w naszej pamięci. Wielu mówiło: „Módl się za mną, abyśmy mogli się spotkać na Wielkiej Konwencji, w Ogólnym Zgromadzeniu Kościoła Pierworodnych. Zawsze będę pamiętał o Tobie”. Wielu stwierdzało, że przyjęli Ślub, lecz nie powiadomili nas jeszcze o tym, zamierzając to jednak uczynić. W taki sposób zakończyła się nasza Brytyjska Konwencja, jedna z najlepszych, jakie kiedykolwiek się odbyły.
W środę poszukiwaliśmy w Londynie korzystniejszego miejsca na ogólne spotkania dla naszych tamtejszych przyjaciół. W czwartek odbyliśmy konferencję ze starszymi zboru w Londynie odnośnie ogólnego kształtu pracy, podczas której wyraziliśmy pogląd, że gdyby udało się znaleźć bardziej centralne miejsce na zgromadzenie, to skłonni bylibyśmy uważać to za Pańską wskazówkę, by w październiku przyszłego roku powrócić tutaj w celu udzielenia dalszej zachęty dla pracy prowadzonej w tej światowej metropolii. Byliśmy bowiem pod wielkim wrażeniem cudownej dojrzałości pszenicznego pola, dla którego Londyn stanowi centrum.
BELFAST, DUBLIN I POWRÓT DO DOMU
Po nocnej podróży, w piątek dotarliśmy do Belfastu, gdzie zostaliśmy podjęci, tak jak w czasie poprzedniego pobytu, przez brata i siostrę McComb. Popołudnie, które spędziliśmy wśród zainteresowanych osób w ich zwykłym miejscu zgromadzeń, było bardzo miłe i jak wierzymy także pożyteczne. Wieczorem odbyło się zgromadzenie dla publiczności. Przybyło około 450 osób, z których 100 stało przez dwie godziny. Okazywane było wielkie zainteresowanie, a wielu uczestników pozostało jeszcze na zebranie pytań aż do godz. 23.
![]() |
Trasa podróży |
Po dobrym nocnym wypoczynku udaliśmy się w kierunku Dublina, gdzie spotkaliśmy się z komitetem czterech przedstawicieli Zgromadzenia i zostaliśmy gościnnie przyjęci. Tutaj woleliśmy odbyć jedynie spotkanie ze Zgromadzeniem. Trwało ono od godz. 16:00 do 23:10. W tym samym pomieszczeniu podano też herbatę. Sytuacja wśród braterstwa z Dublina nie jest całkiem korzystna. Niektórzy zostali dotknięci „niezależnym myśleniem” i domagają się „nowego światła”, będącego, jak staraliśmy się wykazać, w rzeczywistości „zewnętrzną ciemnością”, której ogólnie podlega chrześcijaństwo. Nasze rozmowy na temat owych różnic prowadzone były w jak najbardziej uprzejmy sposób, aczkolwiek obawiamy się, że bez większego pożytku dla owych zrażonych, którzy wydają się być zdeterminowani, by raczej podtrzymywać, a nawet uwypuklać różnice niż cieszyć się harmonią i wspólnymi poglądami. Piękno Boskiego Planu, które kiedyś zauważali, przestało ich cieszyć i wydaje się, że nie pragną go już więcej dostrzegać. Nakłanialiśmy ich zatem do praktykowania miłości, pokory, modlitwy i nauki, gdyż były to jedyne porady, których mogliśmy im udzielić w tych okolicznościach. Ci, którzy pozostali lojalni, wyrażali się, że zostali bardzo wzmocnieni, a przy okazji wspominali, że przyjęli Ślub, którego wedle ich wiedzy nie przyjął nikt z tych, którzy się odwrócili.
Przypomnieliśmy im, że nie powinny nas dziwić te zjawiska. Wiemy, że żyjemy w czasie Żniwa, polegającego na doświadczaniu i oddzielaniu. Zostaliśmy też dawno już ostrzeżeni, że „padnie po boku naszym tysiąc”, a bardziej aktualnym pytaniem byłoby raczej: „któż się ostoi”, a nie: „któż upadnie”.
Pomimo naszych sprzeciwów, pięcioro spośród owych miłych przyjaciół towarzyszyło nam w drodze na stację o 3 rano w niedzielę, kiedy to nasz pociąg wyjeżdżał w kierunku Queenstown. Tam stał nasz parowiec „Mauretania”, na który zaokrętowaliśmy się o 8:30, by ruszyć w kierunku domu.
Mieliśmy bardzo przyjemną podróż powrotną, a ponadto dzięki Bożej Opatrzności oraz obecności przy nas brata Huntsingera (stenografa) mogliśmy napisać artykuły dla WATCH TOWER, omawiające zagadnienia poruszane w Londynie oraz na innych konwencjach. Na statku mieliśmy tylko jedną możliwość wygłoszenia publicznego przemówienia, ale dzięki niemu nawiązaliśmy kontakt z niektórymi pasażerami, mogącymi, jak wierzymy, otworzyć swe uszy „ku słuchaniu”.
Nasz statek przywiózł nas do Nowego Jorku 11 czerwca, w miesiąc i siedem dni od chwili wyjazdu. Choć bardzo cieszyliśmy się naszą gościną u przyjaciół za granicą i społecznością z nimi, to jednak z przyjemnością wracaliśmy do domu, gdzie na nowo mogliśmy się zaangażować w usługę Brooklińskiego Domu Modlitwy oraz w Bethel.
POWITANIE W DOMU
Gdy nasz parowiec zacumował, na przystani zauważyliśmy przyjaciół powiewających na nasze powitanie chusteczkami. Niektórzy z nich czekali na nas od trzech godzin. Około południa dojechaliśmy do domu Bethel na Brooklynie, gdzie cała nasza rodzina zgromadzona w salonie na badanie, zaśpiewała na nasze powitanie pieśń ze słowami napisanymi przez siostrę Land. Odwzajemniliśmy to pozdrowienie opowiadając, jak Pan błogosławił naszą podróż i wzmacniał nas w drodze. Przekazaliśmy także pozdrowienia od przyjaciół z Anglii, Irlandii, Szkocji, Norwegii, Szwecji, Danii oraz Niemiec.
W zarysie przedstawiliśmy zgromadzonym błogosławieństwa tego czasu, który spędziliśmy wśród przyjaciół za granicą. W kilku słowach zrelacjonowaliśmy im czterdzieści dziewięć wykładów, które wygłosiliśmy, a także przedstawiliśmy Pańską troskliwą opiekę nad wszystkimi sprawami naszej długiej i pośpiesznej podróży.
Następnie czekała na nas jeszcze jedna błogosławiona niespodzianka. Brat Rutherford wręczył mi plik dokumentów, z których wynikało, że w czasie mojej nieobecności niektórzy z przyjaciół doszli do wniosku, iż wolą Pana będzie, by ulżyć niektórym moim brzemionom i kłopotom, które od pewnego czasu stały się mym udziałem za sprawą żądań p. Russell, by zwiększyć jej miesięczny zasiłek z 40 do 100 dolarów, co zostało potwierdzone przez sąd, ale czemu nie byłem w stanie sprostać, jako że całe moje mienie, z wyjątkiem niewielkiej części, która przynosi dochód 40 dolarów miesięcznie (które właśnie otrzymuje p. Russell), zostało przekazane na rzecz WATCH TOWER BIBLE AND TRACT SOCIETY. Moi mili przyjaciele postanowili zrobić mi niespodziankę na powitanie w domu, regulując te należności. Wręczyli mi oni pokwitowania opiewające łącznie na kwotę 9000 dolarów, z których wynikało, że alimenty dla p. Russell zostały uregulowane aż do 1913 roku, łącznie z kosztami sądowymi, opłatami notarialnymi itp. Moje serce przepełnione było wdzięcznością dla Wielkiego Dawcy wszelkiego dobrego daru za to, że znów okazał On swoją miłosierną troskę poprzez tak wspaniały przejaw braterskiej miłości.
Cóż możemy oddać Panu, naszemu Bogu, za wszystkie Jego dobrodziejstwa? Weźmiemy kielich Jego zbawienia. Skorzystamy z udziału we krwi Nowego Przymierza. Będziemy wzywali imienia Pańskiego, by Jego łaska udzieliła nam pomocy. Oddamy śluby nasze Najwyższemu – Psalm 116:12-14.
Przy tej okazji wspomnimy też, że liczne fałszywe pogłoski dotarły do naszych przyjaciół za granicą, jakoby sprzedana została posiadłość Stowarzyszenia w Allegheny, a własność w Brooklynie została wyceniona, itp. Nie ma ani odrobiny prawdy w żadnej z tych plotek. Tym niemniej uważamy, że dobrze uczynili nasi drodzy bracia, którzy tak szlachetnie przyszli nam z pomocą. Oni także sprawili nam niespodziankę, że nie poszli na żadne ustępstwa, lecz zapłacili co do grosza to, co było lub mogło być wymagane, wierząc, że to jest najmądrzejsze działanie i takie, które najbardziej będzie się podobać Panu.
Następnie naszą uwagę skierowaliśmy na stertę korespondencji, która oczekiwała na naszą odpowiedź. Wiele z tych listów zawierało miłe chrześcijańskie pozdrowienia od pojedynczych osób oraz zgromadzeń z całych Stanów Zjednoczonych. Były ich setki. Jeden list z Chicago, który został podpisany przez starszych, diakonów oraz innych przyjaciół, zawierał 167 podpisów. Zgromadzenie z Bostonu, chcąc być pewne, że ich pozdrowienia dotrą do nas na czas, przesłało je bezprzewodowo na statek. Otrzymaliśmy ich list na dzień przed przybyciem. (…) [Przykład listu]
Ponieważ nie jesteśmy w stanie pisemnie odpowiedzieć na wszystkie te miłe słowa, prosimy o przyjęcie tą drogą naszego podziękowania i wdzięczności za wszystkie wasze listy.
The Watch Tower, 1 lipca 1909, R-4422
![]() |
Następna strona![]() |