Nie wstydzę się ewangelii
„Albowiem nie wstydzę się ewangelii Chrystusowej, jest ona bowiem mocą Bożą ku zbawieniu każdego, kto wierzy” – Rzym. 1:16.
Ewangelia, dobra nowina albo dobre wieści, jest tak dobra i tak wspaniała, że ci, którzy ją naprawdę widzą i rozumieją, przy żadnej okazji nie poczują wstydu, opowiadając innym o tym, co sami pojmują z jej wysokości, głębokości, długości i szerokości.
Nie potrzebuje ona obrony ze strony Boga ani ze strony Jego ambasadorów. Pod tym względem różni się od wszelkich ludzkich teorii, które roszczą sobie pretensje do bycia ewangelią; wszystkie bowiem ideologie ludzkiego pochodzenia są, siłą rzeczy, niedoskonałe, podobnie jak ich twórcy. Tylko o Bożym dziele da się powiedzieć: „Dzieło Jego jest doskonałe”. „Bo myśli moje, to nie myśli wasze, a drogi wasze, to nie drogi moje – mówi Pan, lecz jak niebiosa są wyższe niż ziemia, tak moje drogi są wyższe niż drogi wasze i myśli moje niż myśli wasze” – Izaj. 55:9.
Wielu rzeczy nauczają ci, którzy utrzymują, iż są prawdziwymi pasterzami małego stadka, nigdy nie otrzymawszy od Boga upoważnienia, przy czym niemało z tego źle przedstawia Jego charakter i plan. Żeby się zatem upewnić, co jest Boską prawdą, musimy znaleźć sposób, by się dowiedzieć, co jest teorią ludzką, a co rzeczywiście planem Boga, o którym oznajmia On, iż znacznie przewyższa wszelkie ludzkie oczekiwania.
Niektórzy czują się zobowiązani przyjąć jakiś powszechny pogląd i dlatego pytają: W co wierzy większość ludzkości? Wkrótce jednak stwierdzają, że większość to poganie, którzy mają wyłącznie swoje własne, ludzkie idee i w zupełności nie kierują się Boskim objawieniem. Następnie pojawia się pytanie: W co wierzą ci, którzy akceptują Biblię jako Boskie objawienie planu Boga? Gdy przychodzi odpowiedzieć, wtedy ci, którzy uznają Słowo Boże, dzielą się na setki wyznań i ugrupowań; jedne są mniejsze, drugie większe, jedne są starsze, inne nowsze, a i te są sobie przeciwne i znajdują się wobec siebie w opozycji odnośnie każdego niemalże zagadnienia doktrynalnego, a choć wszystkie one mają szczerych zwolenników i są wśród ich wyznawców świętobliwi, pobożni ludzie, nadal pozostaje kłopotliwe pytanie: Które z tych wyznań chrześcijańskich ma rację?
Przepytując te różne grupy, jesteśmy ciepło przyjmowani i ze strony każdej z nich pada zapewnienie, że oni mają słuszność – oni posiadają „dobrą nowinę o wielkiej radości” i dobrze znają zamysły Wiekuistego Boga. Potem zaczynają nam opowiadać, jedni mniej, drudzy bardziej łagodnie, że dobre wieści, jakie zgodnie z Boskim oświadczeniem miały być dla wszystkich ludzi, w rzeczywistości są dobrymi wieściami tylko dla nielicznych, zaś nieskończenie przerażającymi dla znacznej większości. Mówią nam, że ogromna większość ma być niemiłosiernie torturowana po wszystkie czasy – przez całą wieczność; i że „małe stadko”, zaledwie „resztka” albo „garstka” ma być zbawiona od tych strasznych męczarni (czy to poprzez wybór, na który nie mają oni żadnego wpływu, czy jakoś inaczej wyznaczeni – grupy te nie są co do tego zgodne). Natomiast wieczną i jednostajną usługą tej uprzywilejowanej garstki ma być patrzenie na jęczące, dręczone i męczone istoty, na swych bliźnich, wśród nich także na krewnych i bliskich przyjaciół, i śpiewanie na chwałę Bogu, że tak zamanifestował swoją miłość (?) i sprawiedliwość (?). Aby to czynić, ich wrażliwe uczucia sympatii i współczucia musiałyby się przeobrazić w nieludzkie okrucieństwo – inaczej nie mogliby się cieszyć z takiej wieczności.
Przyznajemy, że gdyby nam oferowano wybór między dwiema klasami – czy być z takim Bogiem przez całą wieczność, obłudnie śpiewając Mu na chwałę i będąc jednocześnie świadkami okrutnego dręczenia współbliźnich, którym w swej mocy i ze swej woli zgotował tak niegodziwy los, czy wybrać otwarte potępienie Jego niesprawiedliwości i dzielenie tej męczarni – to nie wiemy, co byśmy woleli. Z pewnością tysiąc razy bardziej wolelibyśmy raczej wymazanie naszej egzystencji niż udział w takiej paradzie horroru, katuszy i niedoli. O, doprawdy! Nie ma żadnej „dobrej nowiny” w takim przesłaniu. Nie tylko brakuje w nim radości dla wszystkich ludzi, ale też brak tam jest radości dla kogokolwiek. Sam Szatan zmęczyłby się takimi okropnościami jeszcze przed wyraźnym rozpoczęciem się wieczności.
Przybici, odwracamy się od tego odrażającego opisu, jaki przedstawiają nam nasi rozmówcy, i pytamy, czy to jest „dobra nowina” o „radości wielkiej, która będzie udziałem całego ludu”, i co zatem według nich byłoby złą nowiną? Zmieszani i rumieniąc się ze wstydu, nasi przyjaciele zaczynają się tłumaczyć z takiego Boga i Jego planu i w końcu przyznają, że tego nie rozumieją i że ich wyznanie wiary sprzeciwia się ich własnemu poczuciu sprawiedliwości i prawa; że przejęli swoje idee przeważnie z tradycji przodków, w której za jedyną pociechę uważają myśl, że Sędzia całej ziemi postąpi sprawiedliwie – 1 Mojż. 18:25.
O, dobrze wiemy, że ich serca są lepsze, czystsze, sprawiedliwsze i bardziej podobające się Bogu niż ich wyznania wiary. Dzięki niech będą Bogu, że tak jest. Ale dlaczego, jako rozumne istoty, akceptują i wykładają to, co ich własne serca, podobnie jak Pismo Święte, piętnują jako najbardziej niegodziwe oszczerstwo i bluźnierstwo dotyczące charakteru Boga, którego czczą i którego mimo fałszywej teologii kochają? Wszyscy powinni zrozumieć, że takie pomieszanie poglądów i takie zniekształcanie charakteru i planu Boga bierze się z zaślepiającego wpływu Szatana działającego poprzez wyznania i ich creda. I dlaczego popierać te najrozmaitsze wyznania wiary, które wasze sumienia mimo długiego trenowania uważają za niesprawiedliwe, niemiłe Bogu i niecne oraz zniesławiające wszechmądrego i łaskawego Boga? Jest to oczywiste, że takie przesłanie nie jest ewangelią ani „dobrą nowiną o radości wielkiej, która będzie udziałem całego ludu”. Jest to bardzo zła nowina – najokropniejsza z tych, jakie kiedykolwiek słyszały ludzkie uszy. Ale dzięki Bogu, nie jest to Jego nowina, Jego ewangelia. Pochodzi ona od wielkiego przeciwnika Boga i ludzi, który wykorzystał upadły stan człowieka, samolubne ambicje itd., pomieszał te okropne i zniekształcające błędy z odrobiną prawdy, nazwał to ewangelią i włożył w dłonie papiestwu, które z kolei zmusiło wszystkie narody do picia tego wymieszanego wina „gniewu” (Obj. 18:3). Jego poselstwo zatruło świat, wyparło rozum i oślepiło oczy ludzi, tak że nie widzą prawdy.
Jeśli ta doktryna o wiecznych mękach byłaby prawdą, to znacznie lepiej by było, gdyby człowiek w ogóle nie został stworzony; bowiem wiecznego dręczenia miliardów stworzeń nigdy nie mogłaby zrekompensować radość (?) tych, którzy byliby świadkami ich męczarni, nawet w przypadku odwrotnych proporcji liczbowych – gdyby tylko nieliczni cierpieli, a większość była świadkami w chwale. W rzeczywistości dla tych, którzy mają szlachetne umysły i odruchy, bycie świadkiem męczenia innych byłoby czymś więcej niż koszmarem pośród wiecznej radości; byłoby torturą dla nich samych, przed którą najchętniej uciekliby w stan unicestwienia.
Skoro takie są naturalne uczucia upadłych, niedoskonałych ludzi, to jakie cechowały doskonałego człowieka, pierwotnie stworzonego na Boże podobieństwo? Czczenie takiego Boga, jak opisały to nam różne chrześcijańskie ugrupowania, sympatyzowanie z takim planem i pełne zgadzanie się z nim wymagałoby wymazania każdego odruchu miłości i litości, usunięcia każdej szlachetnej cechy i uczucia. Logika takiej ewangelii dowodziłaby, że wielki Stworzyciel jest najgorszym potworem, skrajnie okrutnym i złym. A wszyscy, którzy teraz szukają bliskości Boga i Jego ducha, musieliby się również zmienić w potwory, żeby będąc świadkami takiego okropnego wiecznego karnawału męczarni, cieszyć się z tego.
Ale dzięki Bogu – Jego drogi i zamiary są wyższe niż nasze i nawet nasze najlepsze umysły i najbardziej szlachetne i sprawiedliwe serca potrzebują wskazówek i inspiracji, by uchwycić choćby w umiarkowanym stopniu wysokość, głębokość, długość i szerokość tej mądrości, miłości i mocy, jakie ujawnia Jego wspaniały plan. Musimy posiąść najgłębsze zrozumienie, zanim będziemy mogli pojąć, co Bóg misternie obmyślił, i wielbić Go za to jak należy.
Wielka chmura błędu, która zaciemniła plan Boga w drugim i trzecim wieku i która pogłębiła się atmosferą śmierci pod zwierzchnictwem papiestwa, została nieco tylko rozjaśniona od czasu zawieruchy reformacyjnej i nic jej w pełni nie rozproszy, dopóki całkiem nie wzejdzie Słońce Sprawiedliwości. Jednak obecnie, w brzasku tego wielkiego dnia, „przyjaciele” Boga mają przywilej znać i rozumieć Jego plany, których masy rzekomych dzieci Bożych, zaślepionych przez różne ciemne wpływy i przez sług Szatana – duchowieństwo, tradycję itp., jeszcze nie mogą zobaczyć.
Ewangelia, którą głosili apostołowie, nie była taką złą nowiną i nie wstydzili się jej oni ani też nie musieli się z jej powodu rumienić czy za nią przepraszać. Ani też niczego nie ukrywali; Paweł oświadcza: „Albowiem nie chroniłem się, żebym wam nie miał oznajmić wszelkiej rady Bożej” (Dzieje Ap. 20:27 BG). Mogli się radować z każdej jej części i żadnej nie musieli się wstydzić. W owej wszelkiej radzie Bożej Paweł nie mówi ani słowa o wiecznych mękach, psychicznych czy fizycznych, w stosunku do jednego choćby członka rodzaju ludzkiego. Dlaczego? Ponieważ nie jest to częścią planu Bożego. Ani jedno stworzenie uczynione przez Boga nie będzie przez wieki dręczone. Byłoby to bezgranicznie absurdalne i sprzeczne nie tylko z każdym elementem Bożego podobieństwa w nas, ale też z każdym świadectwem Słowa Bożego. Teorię taką podtrzymują jedynie wyznania wiary sformułowane w dawnych „ciemnych wiekach” przez błądzących ludzi, którzy nie uniknęli w pełni wpływu rzymskiej mieszaniny wina gniewu, przy czym wielu z nich było bez wątpienia uczciwych, a wszyscy byli prawdopodobnie o wiele lepsi niż ich creda – znacznie sprawiedliwsi i życzliwsi niż przedstawiany przez nich Bóg.
Nawet w Biblii ta bluźniercza nauka chciała się osadzić wskutek nadania niektórym fragmentom takiego blasku i kolorytu, jaki by sprzyjał temu oburzająco szkodliwemu zapatrywaniu, jak na przykład poprzez złe użycie słów piekło, potępienie itd., które w przypisywanym im ogólnie znaczeniu rażąco wypaczają prawdziwy sens słów greckich i hebrajskich (zob. TOWER, maj 1886). Udało im się też poprzez pieśni, komentarze i katechizmy przekręcić niektóre z porównań i przypowieści naszego Pana oraz pewne symboliczne części Objawienia (księgi, co do której przyznają, że nie rozumieją jej całości), tak że w tym złym świetle zdają się one sprzyjać ich „złej nowinie”. Gdy jednak światło poznania dobroci i chwały Boga, przyświecające z oblicza Jezusa Chrystusa, świeci w naszych sercach i rozjaśnia nasze zrozumienie, sprawia, że każda przypowieść i każdy symbol przemawiają ku chwale Boskiej sprawiedliwości, mądrości, miłości i mocy, by tworzyć część „dobrej nowiny o wielkiej radości, która [kiedyś] będzie udziałem całego ludu”.
Dzięki Bogu wszyscy, którzy w ten sposób widzą światło w Jego świetle, z Jego punktu widzenia „nie wstydzą się ewangelii Chrystusowej”. Powstaje więc pytanie: Skąd pochodzi to światło, dzięki któremu człowiek może ujrzeć chwałę Boga w harmonii i symetrii Jego planu? Skoro nie posiadają go różne ugrupowania utrzymujące, że są Kościołem Chrystusa, to gdzie powinniśmy go szukać? Odpowiadamy: Emituje je
Słowo Boże.
Chociaż różne denominacje twierdzą, że przyjmują Biblię jako regułę swej wiary, faktycznie tak nie robią; stąd też bierze się rażąca niezgodność ich nauczania odnośnie każdej niemal doktryny.
Jakkolwiek edukacja i przyzwyczajenia myślowe mają dużo wspólnego z naszym sposobem patrzenia na sprawy, jednak przypuszczanie, że uczciwie myślący ludzie, szczerze pragnący poznać wolę i plan Boży, mogliby, każdy z osobna, udać się do Biblii, żądając przez nią być pouczeni o Bogu, a potem czerpać z niej całkiem odmienne poglądy religijne, jakie dostrzegamy dookoła, wskazywałoby na jedną z dwóch rzeczy: albo Słowo Boże nie jest objawieniem, lecz zwodniczą enigmą – labiryntem pomyłek, albo człowiek w swoim upadłym stanie jest tak koszmarnie wypaczony, że niemożnością jest dla niego pojąć Stwórcę i zrozumieć Pismo Święte.
Jednak Pan i apostołowie, a także zwykłe wyczucie sprzeciwiają się obu tym spojrzeniom. Paweł stwierdza: „(...) Pisma święte, które cię mogą obdarzyć mądrością”, „aby człowiek Boży był doskonały, do wszelkiego dobrego dzieła przygotowany” (2 Tym. 3:15‑17). A Pan mówi: „Jeśli kto chce pełnić wolę jego [mojego Ojca], ten pozna” tę naukę (Jan 7:17). W związku z tym musimy gdzie indziej upatrywać winy i przyczyny tej dysharmonii trapiącej sekty i creda. A skoro to nie Biblii należy przypisywać odpowiedzialność, winne jest to, że zdeklarowani studenci biblijni nie badają jej właściwie. Zaprawdę, tu należy upatrywać przyczyny. Uczciwi, gorliwi chrześcijanie, kobiety i mężczyźni, podchodzą do Biblii z uprzedzonym umysłem, pełnym wyznań wiary i teorii różnych ugrupowań, do których są oni mocno przykuci kajdanami szacunku i przyzwyczajeń, powiązań rodzinnych i społecznych oraz obaw, dumy i duchowego lenistwa. Przychodzą do Biblii nie po to, by Bóg ich uczył, lecz by dowieść sobie samym i innym, że ich teorie i teorie ich ugrupowania są słuszne. A lekceważąc fragmenty lub ich konteksty, które nie pasują do ich zapatrywań, oraz naginając i naciągając inne, każdy szukający znajduje przeważnie to, czego szuka, i przez to sam utwierdza się w swoich uprzedzeniach. Równocześnie, dzięki Bogu, ten, kto szuka prawdy i kto swoją własną wolę oraz teorie wszystkich innych ogląda w świetle Bożego Słowa, pragnąc odnaleźć prawdę i odkryć błąd, nie pozostaje w ciemności, zwątpieniu i zamieszaniu, lecz „będzie [naprawdę] umiał rozeznać” [Jan 7:17 BG].
Nie powinniśmy też ignorować pomocy, jakiej mogą nam udzielać inne dzieci Boże w poszukiwaniu zrozumienia Pisma Świętego, lecz powinniśmy korzystać z niej tylko w takim stopniu i do momentu, gdy jest to nauka Biblii i objaśnienia pozostające w harmonii z Biblią. Ilekroć spotykamy brata, nauczyciela, wysoko czy nisko postawionego, nauczającego i utalentowanego, który jest w stanie wykładać Biblię i uzgadniać ją z nią samą, należy traktować go poważnie i z uwagą; bo ktoś taki jest nauczycielem posłanym przez Boga, a my sami jesteśmy niezagrożeni, dopóki wszystkie rzeczy sprawdzamy w Słowie Bożym i przyjmujemy dane teorie i interpretacje nie ze względu na nauczyciela, lecz ze względu na Pismo Święte, które jest w jego nauczaniu harmonijnie wykładane.
Jednak gdyby kierowano się tą zasadą, dzisiejsi nauczyciele religii zostaliby niemalże zignorowani, gdyż wiedzą oni mało o Biblii, z wyjątkiem niektórych pasaży przyswojonych w młodości oraz paru wyszukanych na specjalne okazje. A w trzech czwartych wszystkich wykładów wygłaszanych z chrześcijańskich mównic, po przeanalizowaniu przez przeciętnego słuchacza w świetle wybranych tekstów i w powiązaniu z wersetami poprzedzającymi i następnymi, znaleziono by spore rozbieżności, a często nawet wręcz sprzeczności w stosunku do Słowa Bożego. Będąc wszakże zadowolonymi ze swoich ugrupowań, wielu „beztroskich na Syjonie” [Amos 6:1] nie myśli o badaniu Pisma Świętego ani o udowadnianiu bądź obalaniu głoszonych nauk.
Dla wielu nauczycieli jest to jedynie biznes albo raczej „profesja”. W seminariach nie uczono ich, jak badać Pismo Święte, lecz czegoś odwrotnego – jak nie studiować Biblii i nie oczekiwać, że się z niej czegokolwiek nauczą; bo gdyby ze swego poszukiwania nauczyli się czegoś nowego, ich sekta by tego z pewnością nie poparła i popadliby oni w konflikt ze swym ugrupowaniem i jego teologią i zostaliby wyłączeni. Są oni uczeni teologii swego wyznania, kontrolowanej przez seminarium, i oczekuje się od nich, by wiedzieli i nauczali tylko jej, nic mniej, nic więcej, dopóki sprawują usługę. W rzeczywistości są oni związani uroczystym ślubem, by wierzyć i nauczać w ścisłej zgodzie z credem swego ugrupowania. Dlaczego mieliby nakłaniać swoich studentów do „badania Pism”? Raczej, jak w Kościele rzymskim, ich wpływ jest wykorzystywany do ograniczania dociekań do ram sekciarskich. Pod groźbą wykluczenia skłaniają swe sługi i studentów do tego, by nie poszukiwali ciągle prawdy, lecz by zaakceptowali głos denominacji jako nieomylny. Nie głoszą otwarcie swej sekciarskiej nieomylności i przywiązania swych duchownych do ustalonych schematów z jednego wstydliwego powodu: bo pamiętają, że pierwotnie ich założyciele protestowali przeciwko Kościołowi w Rzymie, walcząc o prawo do indywidualnej interpretacji Pisma Świętego – stąd nazwa protestanci.
Gdyby nie ten sekciarski wpływ na członków i nauczycieli ugrupowań, jak szybko wszyscy święci, którzy łakną i pragną prawdy, mogliby dojść do jedności i harmonii ducha i doktryny – wszyscy dający się pouczyć i wszyscy „wyuczeni od Boga”. Słowo Boże byłoby bardziej szanowane oraz „żywe i skuteczne” [Hebr. 4:12], natomiast mający „świerzbiące uszy”, służący na sposób „światowy” i sekciarsko zniewoleni klerykałowie byliby słusznie pogardzani. Taki stan rzeczy już teraz daje się zauważyć. Przyczyną, dla której nie jest on szerzej dostrzegany, jest fakt, że świętych, poszukujących prawdy jest stosunkowo niewielu, zaś wielkie masy nominalnego Kościoła (wszystkie ugrupowania) są dziećmi świata, niepoświęconymi, zwiedzionymi przez swoich nauczycieli do fałszywego przekonania, że są chrześcijanami i że przyłączając się do sekt i przysparzając im członków oraz popularności, przyłączają się do prawdziwego Kościoła Chrystusowego, którego imiona „zapisane są w niebie”.
A zatem, będąc przeświadczeni, że musimy indywidualnie szukać dobrej nowiny w Słowie Bożym, zapytajmy teraz, czym jest ewangelia, której ani my, ani apostołowie, podobnie jak nasz Pan, nie musimy się wstydzić.
Czym jest prawdziwa ewangelia?
Prawdziwa ewangelia jest jak drzewo, ma trzon albo zasadniczą część i z tej centralnej dobrej nowiny, jak gałęzie, wyrastają rozmaite łaski, z których każda jest specjalnym, dodatkowym zarysem „dobrej nowiny”. Trzon, ta oryginalna „dobra nowina”, to wieść o naszym odkupieniu: że Chrystus umarł za nasze grzechy i tym sposobem odkupił nas od grzechu i kary zań, czyli śmierci, płacąc odpowiednią cenę (1 Tym. 2:6) za Adama i cały jego rodzaj. W wyniku tego odkupienia w stosownym czasie wybawi wszystkich od panowania grzechu i śmierci do wolności i łask dzieci Bożych, zaprzepaszczonych dla wszystkich przez Adama. Daje to gwarancję, że wszystko, co zostało utracone przez Adama, będzie przywrócone przez Chrystusa, który oświadcza, że przyszedł, aby znaleźć i zbawić to, co zginęło.
Adam posiadał błogosławieństwa i łaski Boga (życie itd.) warunkowo: gdyby był posłuszny, mógłby cieszyć się życiem, mieszkaniem i łaską Bożą na zawsze. Brak posłuszeństwa zakończył jego próbę i Bóg skazał go na śmierć jako niegodnego, by cieszyć się wiecznymi błogosławieństwami, zaoferowanymi mu na początku. Nasz Pan Jezus odkupił wszystkich z rodzaju ludzkiego od tego potępienia, ponosząc karę śmierci za wszystkich w zastępstwie Adama, i tym sposobem zapewnia On przywrócenie oryginalnej łaski życia, odnawia próbę, czyniąc ją obecnie indywidualnym sprawdzianem tego, czy ktoś jest godny czy niegodny, by wiecznie cieszyć się Boskimi łaskami, zaś warunkiem ponownie jest posłuszeństwo.
Boży plan jest taki, by grzesznik przyczynił się do swego własnego naprawienia; Bóg postanowił, że skorzystać z chwalebnej ofiary Chrystusa, naszej ceny okupowej, można wyłącznie w oparciu o jeden warunek, mianowicie: grzesznik musi pragnąć pojednania z Bogiem i zabiegać o nie oraz musi uznać ofiarę Jezusa za podstawę tego pojednania. Innymi słowy, wiara w okup jest tak samo nieodzowna do wybawienia grzesznika od potępienia jak udzielenie okupu. Będąc w ten sposób usprawiedliwieni przez wiarę w Chrystusa, mamy w Nim gwarancję nowej próby do wiecznego życia, której warunkiem jest posłuszeństwo, gdy na miarę możliwości krok po kroku ludzie będą ćwiczeni i kierowani w górę ku pełnej doskonałości istnienia. Stąd też ważne jest, by mówić wszystkim ludziom o dokonanym odkupieniu oraz o tym, jak ważne jest, by przyjęli tę wieść wiarą. Żaden wierzący w Niego nie będzie zawstydzony. Ktokolwiek będzie wołał o litość i pojednanie w imieniu Pana, będzie zbawiony i otrzyma z powrotem to, co zostało utracone. Nikt jednak nie może wzywać Pana, nie wiedząc o Nim; dlatego było nie tylko konieczne, by „Chrystus dał siebie na okup za wszystkich”, ale też, żeby o tym „świadczono [wszystkim] we właściwym czasie”. Porównaj Rzym. 10:13‑15 z 1 Tym. 2:6*.
Zatem owa wieść, że okup był dany za wszystkich, co gwarantuje restytucję wielkich przywilejów i łask kiedyś utraconych, stanowi samo centrum i istotę „dobrej nowiny”, a jest ona ogłaszana po to, by wszyscy grzesznicy mogli w nią uwierzyć i tym sposobem uzyskać wynikającą z niej łaskę pojednania oraz nową próbę ku żywotowi. Jednak ludzkość stała się tak upadła i przesądna, że z łatwością daje się usidlić swemu wielkiemu wrogowi, Szatanowi, który zaślepia oczy sporej większości, tak że nie mogą oni dostrzec prostoty i piękna Boskiego remedium na grzech i śmierć, będącą żądłem grzechu. Zaślepia on wielu ludzi przesądem i zepsuciem, jeszcze bardziej – przebiegłością duchowieństwa i fałszywymi teologiami, źle przedstawiającymi i zniekształcającymi plan Boży; a tych, co są na dobrej drodze do otrzymania światła, oślepia i dusi cierniami trosk i ostami bogactw, tak że tylko nieliczni usłyszeli dotychczas nieuprzedzonym słuchem tę ewangelię o wielkiej radości, jaka ma być udziałem całego ludu.
Tak więc, gdyby nie było owego przyszłego czasu, bardziej przyjaznego dla słuchania niż obecny, „dobra nowina” nie byłaby dla „całego ludu”. Jednakże plan Boży troszczy się o wszystkich i okup obejmuje wszystkich, bo tak zostało to zapowiedziane: „będzie udziałem całego ludu”; a to oznacza nie tylko świadczenie, lecz także usłyszenie. Oznacza to również obudzenie ze śmierci tych, którzy nie słyszeli, oraz związanie i ograniczenie mocy Szatana na pewien czas, tak by wszyscy mogli usłyszeć o Boskiej łasce, być powołani do łaski, jaką On oferuje, dostąpić pojednania z Bogiem przez śmierć Jego Syna i mieć swoją drugą i indywidualną próbę na rzecz wiecznotrwałego życia.
Tymczasem Bóg wie o zaślepiającym wpływie świata, (upadłego) ciała i diabła i mógłby im z łatwością przeciwdziałać zarówno w Wieku Ewangelii, jak i w Wieku Tysiąclecia, ale inny zarys Jego planu celowym czyni dozwolenie działania Szatana i zła aż do końca tego Wieku. Ta część owego planu zawiera dodatkowy szczegół „dobrej nowiny”, który nie stosuje się bezpośrednio do wszystkich ludzi, jak inne, lecz do „niewielu”, „małego stadka”. Ów szczegół czy gałąź ewangelii dotyczy „wysokiego powołania”, „niebieskiego powołania”. Nie jest ono wszakże niezależne od reszty „dobrej nowiny”; wręcz przeciwnie, ono wyrasta z dobrej nowiny o okupie, jak gałąź wyrasta z pnia drzewa, jednakże spoczywa na nim jako podstawie. W tym obrazie korzenie drzewa ilustrują Boską mądrość, miłość, sprawiedliwość i moc, które choć są całkowicie poza zasięgiem wzroku, stanowią realne źródło każdej łaski i błogosławieństwa, jakie już było albo jeszcze będzie zaangażowane dla pełnej realizacji planu odkupienia. Główna, centralna gałąź, przedstawiająca powołanie w ciągu Wieku Ewangelii „malutkiego stadka” do boskiej natury, jest gałęzią wszczepioną, której owoce będą szczególnie wyborne (ci nieliczni z boską naturą), podczas gdy wiele naturalnych gałęzi wyrastających z pnia tego drzewa przedstawia różnorakie łaski i błogosławieństwa Boże, a owocem z nich, przyprowadzonym do doskonałości, będzie ogólnie ludzkość. Jak w naszym obrazie każda gałąź, naturalna czy wszczepiona, zależna jest od wartości odżywczych dostarczanych od korzenia przez pień, tak wszystkie łaski dostarczane są nam bezpośrednio przez Boską mądrość, miłość i moc – z korzenia, który podtrzymuje i zapewnia wszelkie łaski, ale wszystko dociera za pośrednictwem okupu, który nasz Pan Jezus dał za wszystkich, i to jest główny pień. Gałąź czy łodygę usiłującą wyrastać bezpośrednio z korzenia, a nie z pnia, nazywamy „odroślą”. Ona nie może przynieść owocu do spożycia i zostaje odcięta. Tak samo też, kto próbuje korzystać bezpośrednio z Boskiego pokarmu, pomijając okup, jest odcinany jako złodziej i zbójca.
W ciągu tego wieku naturalne gałęzie (łaski) pozostały przycięte, tak że nie mogły przynosić owocu, aż swój owoc przyniosły specjalne, wszczepione gałązki „boskiej natury” – „malutkie stadko”, „ciało Chrystusa”. Do nich należą owe łaski przydawane do łaski i dobre wieści dodane do dobrych wieści. Odkupieni i pojednani, mający ofertę nowej próby do życia, tak jak pozostała reszta ludzkiej rasy, ci, którzy usłyszeli ją i przyjęli w ciągu tego wieku, zostali zaproszeni, by stać się współdziedzicami z Chrystusem w Jego chwale, czci i nadchodzącym Królestwie, przez które Szatan będzie związany, a „dobra nowina” o okupie i restytucji zostanie obwieszczona wszystkim ku wierze i akceptacji. Z Chrystusem, ich odkupicielem oraz ich Głową, są oni teraz przygotowywani przez posłuszeństwo, cierpienia oraz próby wiary i cierpliwości do otwierania niewidzących oczu, niesłyszących uszu oraz do podnoszenia upadających, aż wszyscy poznają Pana, od najmniejszego do największego – aż poznanie Pana napełni całą ziemię, aż wszystkie gałęzie Boskiej łaski, wynikające z okupu za wszystkich, wywiodą owoc doskonałej rasy, cieszącej się tym wszystkim, co zostało stracone i odkupione.
Nawet teraz, pośród sprzeciwu, słabości i rozczarowań oraz kosztem znacznej samoofiary, członkowie Ciała Chrystusowego starają się robić, co mogą, w zakresie tej pracy błogosławienia i podnoszenia upadłych i zepsutych, i w ten sposób pokazują, czy godni są wielkiej, wspaniałej i skutecznej służby jako przyszli współpracownicy i ambasadorzy Boga.
Widzimy zatem, że wieść, z jaką Bóg nas posłał, by głosić każdemu wierzącemu pokój i żywot przez krew krzyża, jest rzeczywiście centralną dobrą nowiną. A skoro będzie ona świadczona wszystkim w stosownym czasie, rozumiemy, że będzie to dobra nowina „całemu ludowi”. Jest to owa „ewangelia [dobra wieść] wieczna” wspomniana w symbolu z Obj. 14:6. Ona już rozbrzmiewa i musi w ciągu świtającego już Wieku Tysiąclecia dotrzeć do każdego narodu, plemienia, języka i ludu.
Paweł mówi, że Bóg wcześniej oznajmił tę ewangelię Abrahamowi, w obietnicy: „W tobie i w nasieniu twoim [Chrystus i Jego małe stadko zwycięzców – członkowie Jego Ciała – Gal. 3:16,29] błogosławione będą wszystkie narody ziemi” – 1 Mojż. 28:14. Ta dobra nowina, dana Abrahamowi, jest dokładnie tą samą, jaką prezentujemy tutaj – błogosławieństwem jest pojednanie i druga próba w znacznie przychylniejszych warunkach dla wszystkich narodów na ziemi, zapewniona z Bożej łaski przez okup za wszystkich, dany przez Chrystusa. Poselstwo dla Abrahama o błogosławieniu świata wzmiankuje też przy okazji o „wysokim powołaniu”, wskazując, że „nasienie” będzie wielce wywyższone jako przedstawicielstwo Boga w celu błogosławienia wszystkich. A Paweł zaznacza, kto jest tym nasieniem – „a tym jest Chrystus” (Gal. 3:16); a ponadto „jeśli jesteście Chrystusowi, tedy jesteście potomkami Abrahama, dziedzicami według obietnicy” (Gal. 3:29).
Gdy aniołowie ogłosili narodzenie naszego Zbawiciela (jakkolwiek nie rozumieli filozofii Boskiego planu odkupienia i pojednania, jako że Bóg objawił go dopiero swoim świętym przez swego ducha), dodali chórem: „Alleluja” – „Chwała na wysokościach Bogu, a na ziemi pokój ludziom” [Łuk. 2:14]. Proroczo śpiewali o wspaniałym wyniku tego poselstwa, jakie przynieśli – „dobrej nowiny o wielkiej radości, jaka będzie udziałem całego ludu”.
Jest to zaiste dobra nowina i czyż ten, kto sobie to tak właśnie uświadamia, nie czuje, że Boskie plany są wyższe niż ludzkie i Boże drogi wyższe niż ludzkie? Z apostołem Pawłem możemy z czcią zawołać: „O głębokości bogactwa i mądrości, i poznania Boga!” [Rzym. 11:33].
* Kontekst do powyższego, Rzym. 10:8, będzie omawiany w następnym numerze; zostanie tam wykazane, że zgadza się to w pełni ze wszystkimi wnioskami z tego artykułu.
Poprzednia strona | Następna strona |