Wspólnota chrześcijańska
Ludzkość pragnie wspólnoty. W ostatnich latach ludzie o rozwiniętej moralności powszechnie zaspokajają to pragnienie w nominalnych kościołach protestanckich – w ich komitetach, na spotkaniach, zebraniach modlitewnych itp. Taka wspólnota i takie oddziaływanie przyczyniły się znacznie do poprawienia atmosfery, moralności, a także odnośnych standardów w świecie. Jednak wspólnoty takie rzadko zasługują na miano społeczności chrześcijańskiej, ponieważ to nie Chrystus i Jego Słowo, lecz światowe ambicje, pycha, ubiory, wygląd, plotkarstwo stanowią na ogół podstawę i przedmiot takiej wspólnoty. Tak więc nie uznając organizacji kościelnych za kościoły jako takie, szanujemy je jako najwyższy rodzaj światowych atrakcji. Nawet jeśli często uprawia się w nich pychę, zawiść, nienawiść i skandale, to jednak zło, jakie je charakteryzuje, nie jest tak wielkie jak występki, które plenią się poza owymi szkołami moralności.
Ponadto u wielu pojawia się myśl o wpływie wywieranym na żonę czy męża, dzieci, rodzeństwo czy przyjaciół. Obawiają się, że ich wystąpienie z kościoła i przyznanie, że w rzeczywistości jest on, podobnie jak wszystkie inne, instytucją światową i niezadowalającą, może zniechęcić inne osoby do członkostwa w kościołach, a przez to przynajmniej do zewnętrznego wyznania Chrystusa. I co dalej? Być może następnej zimy ich klub społeczny przeżyje odrodzenie religijne. Być może dzięki importowanym „ożywieniowcom”, pieśniom, modlitwom, kazaniom – gorącym od opisów i aluzji do wiecznych mąk, czekających tych wszystkich, którzy nie przyłączą się do którejś z sekt, uda się zwieść jeszcze kogoś, by przyjął zewnętrzne formy pobożności, pozbawione jej rzeczywistej mocy. A tymczasem oni przez wycofanie się odsunęliby się od pomocy w tym dziele. I co wtedy?
I wtedy stałoby się o wiele lepiej, odpowiadamy. Jeśli przekonujemy się, że Boże imię i charakter są hańbione za sprawą błędnych wyobrażeń prezentowanych przez wszystkie denominacje chrześcijańskie, to dlaczego mielibyśmy chcieć, by nasze dzieci i przyjaciele przyłączali się do towarzystwa, które przyjmuje tak hańbiące wyznania, czyli fałszywe wierzenia? W jakim celu mielibyśmy chcieć przyłączać się do pracy, która jest tak bardzo sprzeczna ze wszystkim, czego nauczał i co praktykował nasz Pan wraz ze swymi apostołami, która tak błędnie przedstawia ludziom poszukującym Boga sposób Jego odnalezienia i która zwodzi pokutujących, nie ukazując rzeczywistego „Kościoła Boga żywego”, którego członkowie mają imiona zapisane w niebiosach? Dlaczegóżby człowiek, który znalazł Prawdę, albo raczej który został odnaleziony przez Prawdę w obecnym czasie żniwa, nie miałby być zadowolony, mogąc wykorzystać każdą cząstkę swoich możliwości oddziaływania na rzecz prawdy i przeciwko owym błędom, które wiążą tak wielu drogich nam Bożych świętych?
Z pewnością, im bardziej jesteśmy świadomi, tym bardziej jest nam przykro, że tyle naszych sił poświęciliśmy w przeszłych latach na wspieranie błędu, który hańbił Boga i zniewalał Jego dzieci. Tym bardziej też powinniśmy dążyć do tego, by tak szybko, jak to tylko możliwe, zmienić nasze nastawienie, tak by nasze przyszłe wysiłki na rzecz prawdy mogły z nawiązką zrównoważyć to, co wcześniej uczyniliśmy dla szerzenia błędu. A jeśli stwierdzamy, że zrzucenie z siebie więzów sekciarstwa jest tak trudne i bolesne, to tym gorliwiej winniśmy się starać oszczędzić naszym dzieciom podobnego bólu. Zewnętrzne wyznawanie zupełnego poświęcenia Chrystusowi, jeśli nie odpowiada to rzeczywistości, oraz udawanie wiary w creda, w które się nie wierzy, stanowi szkodę dla każdego, kto tak postępuje. Lepiej jest uczyć nasze dzieci, by były szczere z sobą, z innymi i przede wszystkim z Bogiem, niż pokazywać im, jak ośmieszać się przez nieszczere wyznania. Będzie to dla nich korzyścią zarówno teraz, jak i daleko bardziej w przyszłym „czyśćcu” (zob. broszura nr 17 „Czyściec” [niedostępna w języku polskim – przyp. red.]).
To wszystko nie zmienia jednak faktu, że potrzebujemy wspólnoty. A niedostatek właściwego jej rodzaju w kościołach nominalnych winien zbliżać nas do Pana, byśmy mogli tym więcej doceniać wartość Jego miłości, Jego Słowa, Jego społeczności, a także miłości i wspólnoty ze wszystkimi, którzy stanowią Jego prawdziwą rodzinę w duchu. Wtedy też prędko nauczymy się doceniać słowa naszego Mistrza, które są tak samo aktualne w odniesieniu do dzisiejszych światowych kościołów, jak były za Jego dni – „Nie dziwujcie się, (...) jeśli was świat nienawidzi”; „Wiedzcie, żeć mię pierwej, niżeli was, miał w nienawiści”; „Nie wiecież, iż przyjaźń świata jest nieprzyjaźnią Bożą?” [1 Jana 3:13; Jan 15:18; Jak. 4:4]. W taki sposób, coraz bardziej oddzieleni od ludzi światowo usposobionych, dowiemy się, co miał na myśli Apostoł, gdy pisał: „My wiemy, żeśmy przeniesieni z śmierci do żywota, iż miłujemy braci” [1 Jana 3:14]. Nasza miłość do Jezusa, jako starszego Brata, będzie stawała się coraz mocniejsza, wywierając wpływ na wszystkie nasze myśli, słowa i uczynki. Będzie też pobudzała nas do miłości względem wszystkich, którzy są do Niego podobni. Uczucie to zaś nie będzie zależne od bogactwa, urody czy pozycji społecznej. I tylko ci, którzy choćby do pewnego stopnia wzrośli w duchu i podobieństwie naszego Odkupiciela, mogą docenić taką poradę i tego rodzaju wspólnotę. Inni będą miłować ludzi światowych, ponieważ miłość Ojca jeszcze się w nich nie rozwinęła i ponieważ nie znienawidzili oni jeszcze każdej złej drogi.
PRAWDZIWY KOŚCIÓŁ NIE JEST SEKTĄ
Kościół Chrystusowy nie jest ani sektą, ani połączeniem sekt. Jest jeden i niepodzielny. Tworzy go Chrystus i wszyscy, którzy są z Nim zjednoczeni, połączeni żywą wiarą w Jego odkupieńcze dzieło za nich oraz przez zupełne poświęcenie dla Niego, Jego dzieła – aż do śmierci. Ten prawdziwy Kościół został przedstawiony przez naszego Pana pod postacią winnego krzewu, którego gałązkami są indywidualnie wszystkie naprawdę do Niego należące osoby.
Słownik Webstera definiuje słowo ‘sekta’ [ang. ‘sect’] w następujący sposób: „Odcięta część (...), stąd też grupa ludzi, którzy oddzielili się od innych ze względu na jakąś szczególną naukę lub zestaw poglądów, które dla nich są wspólne”.
Opis ten dobrze pasuje do różnych wyznaniowych grup chrześcijańskich. Wszystkie oddzielają się od innych chrześcijan. Wszystkie czynią tak ze względu na pewną naukę lub zestaw poglądów, które dla nich są wspólne. Jednak członkowie prawdziwego Kościoła są indywidualnościami, każdy z osobna; są zjednoczeni z Chrystusem, a nie ze sobą wzajemnie. Tak jak szprychy u koła, z których każda oddzielnie umocowana jest do piasty, tak każdy członek Ciała Chrystusa w swym wewnętrznym, duchowym życiu związany jest jedynie z Chrystusem. A tak jak obręcz stabilizuje i zapewnia jedność działania wszystkich szprych na ich końcach, tak też miłość, „więź doskonałości” [Kol. 3:14 BT], jest jedynym zobowiązaniem, które powinno być dopuszczalne między tymi, których wola została pogrzebana w Chrystusie.
Nasz Pan oświadczył, że nie przyszedł, by łatać czy naprawiać judaizm. Nie zamierzał wlewać nowego wina swych nauk do starych bukłaków judaizmu. Wynika z tego, że chrześcijaństwo nie jest schizmą, czyli sektą lub odłamem judaizmu. Przeciwnie, stanowi ono nowy system nauk religijnych opartych na nowym przymierzu, zawartym między Bogiem a człowiekiem przez Chrystusa jako pośrednika, którego krew zapieczętowała owo nowe przymierze i sprawiła, że zaczęło ono działać.
Jedynym sprawdzianem społeczności – bycia chrześcijaninem, który jest naprawdę zjednoczony z Chrystusem przez wiarę i poświęcenie – jest zatem rzeczywiste poświęcenie i prawdziwa wiara. Jednak znaczenie pełnego poświęcenia myśli, słowa i uczynku chętnie bywa doceniane również przez takie osoby, które mimo to kwestionują znaczenie prawdziwej wiary dla rzeczywistego członkostwa w Chrystusie – wiary, która została na początku podana świętym przez naszego Pana i Jego apostołów. Prawdziwą wiarą jest to, że wszyscy są grzesznikami, znajdującymi się pod sprawiedliwym potępieniem Bożym, sprowadzonym przez upadek, oraz że Chrystus Jezus, nasz Pan, umarł za NASZE GRZECHY według Pism i został wzbudzony z martwych przez Ojca, który zapewnił w ten sposób nas wszystkich, że ofiara za grzech, złożona za nas przez Chrystusa, była doskonała i całkowicie wystarczająca dla uwierzytelnienia i zapieczętowania Nowego Przymierza, dzięki któremu wszyscy należący do rodu Adamowego, którzy cierpią na chorobę grzechu, ale pragną pogodzić się z Bogiem, mogą zostać usprawiedliwieni i odzyskać Jego miłość, łaskę i błogosławieństwo (1 Kor. 15:3‑4; Rzym. 5:1,6,12,18). Kto zachowuje tę prostą wiarę, jest wierzącym, członkiem „domu wiary”. Każdy, kto posiadając tę wiarę, zupełnie poświęca się Panu na służbę, jest ochrzczonym wierzącym, członkiem – na okresie próbnym – jedynego, prawdziwego Kościoła, którego członkowie mają imiona zapisane w niebie. Jeśli będzie uczestniczył w chrześcijańskim biegu tak, jak się do tego zobowiązał przymierzem, otrzyma nagrodę i stanie się członkiem wybranego Kościoła w chwale, któremu Pan zagwarantował miejsce na swym tronie.
Taka jest podstawa naszej nadziei, jedyny fundament, którego nie mógł założyć żaden człowiek. Założył go dla nas Bóg (1 Kor. 3:11), albowiem „gdy jeszcze byliśmy grzesznymi, Chrystus za nas umarł” (Rzym. 5:8), „sprawiedliwy za niesprawiedliwych, aby nas przywiódł do Boga” (1 Piotra 3:18). Uświadamiając sobie, że jesteśmy grzesznikami pod potępieniem śmierci oraz że możemy uzyskać pokój z Bogiem i zostać usprawiedliwieni do życia przez przyswojenie sobie zasług Jego śmierci, chętnie przyjmujemy Go za swojego Odkupiciela. „Mamy odkupienie przez krew jego, to jest odpuszczenie grzechów” (Efezj. 1:7). Na tym polega usprawiedliwienie. Będąc w ten sposób usprawiedliwieni przez wiarę, mamy pokój z Bogiem. Następnie, uzmysławiając sobie, że ci, którzy zostali w ten sposób odkupieni, nie mogą spędzić reszty życia dla samych siebie i własnych przyjemności, lecz powinni oddać się Temu, który za nich umarł (2 Kor. 5:14‑15), poświęcamy się na Jego służbę.
Po ugruntowaniu się na tym fundamencie, należy następnie rozwijać w życiu pomniejsze nauki i zasady. W tym duchu jesteśmy zachęcani przez Apostoła (2 Piotra 1:5‑8), byśmy dodali do tej wiary rozmaite łaski i owoce – cnotę, umiejętność, powściągliwość, cierpliwość, pobożność, braterską łaskę i miłość.
Taka była wiara pierwotnego Kościoła i taka jest też wiara wszystkich, którzy w sposób uprawniony noszą imię Chrystusa. Tylko oni mogą też słusznie być nazywani chrześcijanami. To prawda, że pierwotny Kościół rozwinął coś więcej niż tylko te podstawowe zasady, by móc korzystać z „twardego pokarmu” i wraz ze wszystkimi świętymi rozumieć głębokie rzeczy Boże. Mimo to „niemowlęta w Chrystusie” i ci, „którzy przez przyzwyczajenie mają zmysły wyćwiczone” [Hebr. 5:14], należeli do jednej rodziny – „wszyscy wy jednym jesteście w Chrystusie Jezusie” [Gal. 3:28]. Nie należało porzucać tamtych zasad przez zastępowanie ich innymi teoriami, ale rozwijać się na fundamencie, tak jak to zostało powyżej wytłumaczone. Osoby bardziej zaawansowane w łasce i nauce znosiły ułomności słabych, wszyscy razem i każdy osobno starając się o dalszy wzrost w łasce i znajomości. Tam gdzie przestrzegane były apostolskie zasady, nie mogło być mowy o sektach czy o podziałach w owym Ciele. Dopiero wtedy, gdy w zgromadzeniach zaczął się rozwijać błąd, Paweł pisał do niektórych: »Słyszę, że są między wami podziały (sekty) i częściowo w to wierzę. Gdyż z tego, co dowiedziałem się o waszej światowości i błędach, które się między wami pojawiły, jest oczywiste, że muszą się pojawić też podziały, ponieważ ci, co naprawdę należą do Pana, nie mogą mieć społeczności z bezowocnymi uczynkami ciemności, lecz raczej muszą je strofować« (1 Kor. 11:18‑19).
Podziały wywoływały sprzeciw w jedynym prawdziwym Kościele, a wszyscy apostołowie nauczali, że jest jeden Pan, jedna wiara i jeden chrzest. Jest jedna owczarnia i jeden Pasterz (1 Kor. 12:25). Chrześcijanie stanowią odrębną klasę ludzi – odłączoną od świata, od grzeszników i od wszystkich innych – gdyż przyjęli zbawienie przez odkupienie we krwi Chrystusa. Ich wzajemna sympatia i współpraca nie są wymuszone ani doktryną, ani w żaden inny sposób. Łączy ich tylko miłość oraz poczucie wspólnoty zainteresowań w gronie współpielgrzymów i współdziedziców. Nauka o okupie służy jako ochrona każdemu z tych, którzy w taki sposób przynależą do Chrystusa, przeciwko chrześcijanom, którzy tylko przypisują sobie imię Chrystusa, lecz negują oraz ignorują fundamentalną część Jego dzieła. Nie tyle zbiorowo, co indywidualnie, święci nie powinni mieć żadnej społeczności z uczynkami ciemności (Efezj. 5:11).
Nie ma w tym nic dziwnego, że Szatan stara się dzielić i odłączać owce. Usiłuje on stawiać ogrodzenia w rodzaju denominacyjnych wyznań wiary, które przeszkadzają niektórym owcom w udaniu się za Pasterzem na zielone pastwiska oraz do żywych wód prawdy. Ma to sens, patrząc z jego punktu widzenia. Dziwne jest jednak to, że udaje mu się ograniczyć swobodę rozsądnego myślenia u tak wielu ludzi, którzy zaczynają myśleć, iż wyznacznikiem duchowości jest stwierdzenie: Jestem z Lutra luteraninem, ja z Kalwina albo Knoxa – prezbiterianinem, ja z Wesleya – metodystą, i tak dalej. Tymczasem apostoł Paweł powiedział pewnego dnia, kto jest zagrożony duchem sekciarstwa: Ten, kto mówi: jam Pawłowy, ja Apollosowy, a ja Piotrowy. Czyż nie jesteście cieleśni? Czy takie myślenie nie jest całkiem sprzeczne z duchem Chrystusowym? „Czy rozdzielony jest Chrystus?” [1 Kor. 1:13 NB]. Czy Paweł, Piotr albo też Knox, Kalwin, Wesley lub ktokolwiek inny, z wyjątkiem Chrystusa, umarł za wasze grzechy i was odkupił? Powinni być oni poważani jako słudzy Chrystusa i Kościoła, powinni być jak najbardziej szanowani za to, czego dokonali, ale określanie Oblubienicy jakimkolwiek innym imieniem poza imieniem Oblubieńca jest rzeczą jawnie niewłaściwą.
Ach, oby wszyscy mogli zrozumieć to, że w oczach Bożych jest tylko jeden Kościół, którego członkowie zapisani są w niebie, i że Bóg nie może i nie zamierza uznawać żadnego podziału w prawdziwym Kościele ani nawet okazywać zrozumienia dla takiego działania. Nie uznaje On ograniczających wyznań wiary, które doprowadzają do tego, że tak wiele owiec zostało uwięzionych i pozbawionych pokarmu. Jak wykazaliśmy, wzniósł On tylko jedno ogrodzenie wokół swej owczarni. Wewnątrz jest mnóstwo miejsca, zarówno dla jagniąt, jak i dla w pełni dojrzałych owiec.
PRZYPOWIEŚĆ O FAŁSZYWYCH OWCZARNIACH
Wyobraźcie sobie piękne, obszerne pastwisko otoczone mocnym i wysokim ogrodzeniem (prawem Bożym), w obrębie którego znajdują się wszystkie owce, ale nie istnieje żaden inny sposób dostania się do tej zagrody (stanu usprawiedliwienia), jak tylko przez Chrystusa, który jest drzwiami – wiara w Jego ofiarę za grzech stanowi jedyną drogę wiodącą do owczarni. Każdy, kto dostaje się do tej zagrody jakąkolwiek inną drogą, jest złodziejem i rabusiem. Takie jest pastwisko przygotowane przez Dobrego Pasterza dla owiec, które do Niego należą i za które złożył On swoje życie. Do tej prawdziwej zagrody Chrystusa weszło spore stado owiec. Należą one do prawdziwego Pasterza. Rozglądamy się jednak po zielonych niwach i zauważamy, że tylko nieliczne owce, doprawdy malutkie stadko, wydają się mieć przyjemność w korzystaniu z wolności całej zagrody – wolności, którą nas Chrystus wolnymi uczynił. A gdzie są inni? Patrzymy, a oto za drzwiami, po obu stronach ścieżki, znajdują się małe zagrody. Nad każdą z nich widnieje jakiś napis – prezbiterianie, metodyści, baptyści, adwentyści, katolicy rzymscy i greccy, episkopalianie, luteranie itd. Patrząc na te ich komórki, zauważamy, że różnią się między sobą. Jedne zbudowane są jak więzienia, z żelaznymi kratami, ogrodzeniami i łańcuchami, inne są mniej surowe, a niektóre mają jedynie wyznaczone „nieprzekraczalne granice” i owce rozumieją, że nie wolno im poza nie wychodzić.
Owe zagródki pełne są owiec, ale są to zwierzęta słabe, delikatne i chorowite, gdyż cierpią na brak właściwego ruchu i świeżego, pożywnego pokarmu. Są regularnie karmione, ale tylko łuskami, czasami z dodatkiem odrobiny mleka. Jedzą bez zamiłowania i nie mają z tego pożytku. Wiele z nich wygląda mizerniej i biedniej niż na początku, gdy znalazły się w zagrodzie. Inne znów oślepły. Ale, o dziwo, wszystkie wydają się być absolutnie zadowolone, każda ze swojej zagródki, i rzadko się zdarza, że któraś próbuje uciec.
Zauważyliśmy także, że zostali wyznaczeni podrzędni pasterze, by pomagać paść owce. To oni właśnie zbudowali owe zagródki, najwyraźniej bez zezwolenia Głównego Pasterza.
Nie mogąc zrozumieć, dlaczego owce pozwoliły się tak ogrodzić, przyglądamy się, w jaki sposób zostały zwiedzione, by znaleźć się za tymi różnymi ogrodzeniami. Gdy weszły do owczarni przez jedyne drzwi (wiarę w Chrystusa), każdy podrzędny pasterz starał się je przekonać, że konieczne jest znalezienie się w jednej z owych mniejszych zagród oraz że najlepsza jest właśnie ta, którą on reprezentuje. W rezultacie niemal wszystkie owce, które weszły do owczarni, zostały uwięzione, gdyż zaufały podrzędnym pasterzom i udały się za większością. Jedynie nieliczne z nich przeszły obok i cieszyły się wszystkimi swobodami owczarni. Podrzędni pasterze cały czas starali się przekonać własne owce, że wolne owce to heretycy i że są na najlepszej drodze do zagłady.
Obserwowaliśmy całą tę sytuację, by zobaczyć, jak się ona zakończy, gdyż zauważyliśmy, że niektórzy oczekiwali na Głównego Pasterza, a wiedzieliśmy, że miał przybyć niedługo. Byliśmy więc ciekawi, czy zaakceptuje On te podziały i zniewolenie Jego trzody. Prawie wszyscy podrzędni pasterze twierdzili, że Jego przyjście jest jeszcze bardzo odległe.
Ostatnio usłyszeliśmy o wielkiej radości między wolnymi owcami. Przekonaliśmy się, że Główny Pasterz przybył cicho, w sposób niezauważalny („jako złodziej”), ale został rozpoznany przez niektóre z owiec. To dlatego się radują. Niektóre z owych uwięzionych również usłyszały głos Pasterza. Patrzyły, przysłuchiwały się, ale trudno im było uwierzyć. To jednak naprawdę był głos Pasterza, który prowadzi i porządkuje swą trzodę. Jego prawdziwe owce usłyszały Jego głos, potępiający ową skłonność do odgradzania się i nawołujący je: „Wynijdźcie!”.
Niektóre z nich przeskoczyły ogrodzenia i wydostały się na wolność, by korzystać z pokarmu udzielanego z ręki Pasterza. Inne były tak słabe i omdlałe z braku pokarmu, że głos ten wywoływał w nich dreszcz oczekiwania, ale nie wyszły, gdyż bały się podrzędnych pasterzy. Widzieliśmy także zza płotu, jak niektóre z wolnych owiec przyniosły pokarm i podawały go przez kraty, karmiąc słabe owce, aż wzmocniły się na tyle, że udało im się przeskoczyć przez płot. W międzyczasie podrzędni pasterze zostali zaalarmowani i zdwoili wysiłki, by przez różne działania zwiększyć kontrolę nad swoimi (?) owcami. Niektórzy oskarżali i wyśmiewali te zza płotu i straszyli owce w swojej zagrodzie. Inni zaś zwiększyli ilość zwyczajowej musztry – czyli pielęgnowania „zewnętrznych pozorów pobożności”.
Czekaliśmy, co wyniknie z tej sytuacji, i ujrzeliśmy niewiernych podrzędnych pasterzy związanych i uderzonych plagami. Widzieliśmy, jak zostały zniszczone więzienne zagrody, aż cała owczarnia stała się dostępna, zgodnie z jej przeznaczeniem, dla jednego stada, pod jedną nazwą, a Głową tego stada był prawdziwy Pasterz, który oddał życie za owce – Jezus Chrystus.
WYNIJDŹCIE Z NIEGO, LUDU MÓJ!
W Obj. 18:4‑8 znajdujemy najbardziej dobitne pouczenie naszego Pana odnośnie właściwego zachowania w obecnym czasie. Owa dorada nie zawsze znajdowała zastosowanie. Stała się aktualna od czasu, gdy symboliczny Babilon upadł na skutek Bożego potępienia, co, jak wykazuje proroctwo, nastąpiło w 1878 roku. Według Pisma Świętego Babilon, matka obrzydliwości, przez długi czas błędnie reprezentował prawdę i prawdziwy Kościół, który w znacznej części się w nim znajdował, podobnie jak w pokrewnych mu organizacjach (zob. „Wykłady Pisma Świętego”, tom II, str. 271‑282, tom III, str. 135‑197). Jednak wyrok jego odrzucenia miał być odłożony aż do czasu „żniwa”.
Wyrażenie: „Wynijdźcie z niego, ludu mój” jasno dowodzi, że pewna ilość prawdziwych świętych Bożych znajdowała się w Babilonie i że do czasu jego upadku Bóg nie sprzeciwiał się, by przebywali w systemach nominalnego kościoła i nie nakazywał im ich opuszczania. W rzeczywistości nawet sam Pan czasami przemawiał zarówno do Babilonu, jak i przez niego, aż do czasu, gdy po zapukaniu do drzwi oznajmił swą obecność. Gdy jednak pewna siebie, choć w rzeczywistości ślepa i nędzna Laodycea nie zwracała na Niego uwagi, na zawsze wyrzucił ją ze swych ust, aby nie była już Jego rzecznikiem (Obj. 3:14‑22).
Obecnie jednak rozpoczął się sąd wielkiego dnia Tysiąclecia, który najpierw dotyczy Kościoła i polega na oddzieleniu jego prawdziwych członków od fałszywych i nominalnych.
W celu dokonania owego rozdzielenia, prawda – ów „miecz ducha”, ostrzejszy od miecza obosiecznego – została dobyta z pochwy. Rozgrywający się obecnie konflikt między prawdą a błędem, światłem a ciemnością, ma na celu sprawdzenie, przesianie i oddzielenie „synów światłości”, którzy umiłowali prawdę, od synów ciemności, którzy kochają się w błędzie. Jak już wykazywaliśmy, drugie przyjście naszego Pana jest pod wieloma względami podobne do pierwszego. Dotyczy to również Jego słów: „Mniemacie, abym przyszedł pokój dawać na ziemię? Bynajmniej, powiadam wam, ale rozerwanie” (Łuk. 12:51). Będzie się tak działo dopóty, dopóki Jego Kościół nie zostanie zgromadzony i uwielbiony, a Jego Królestwo ustanowione z chwalebnym autorytetem.
Wyrażenie: „abyście nie byli uczestnikami grzechów jego, a iżbyście nie wzięli z plag jego” oznacza, że w tym czasie, w którym zabrzmi wezwanie do wyjścia, lud Boży posiądzie jasne zrozumienie prawdy. Będzie wyraźnie wiadomo, na czym polega grzech Babilonu – jego błąd nauki i życia. Uzyskawszy takie oświecenie, ci, którzy należą do ludu Bożego, mającego Jego ducha oraz Jego umiłowanie dla sprawiedliwości i prawdy, znienawidzą błąd i ciemności, w których tak długo tkwili. Będą oni gotowi i chętni, by dowiedzieć się, jakie są ich zobowiązania względem nominalnego kościoła. Wpływ światła prawdy na ich serca sprawi, że instynktownie zadadzą sobie pytanie: „Co za społeczność światłości z ciemnością” [2 Kor. 6:14] i będą tylko czekali, by Pan ukazał im swoją mądrość i wolę. Do takich Pan zwraca się przez swe Słowo: „Wynijdźcie z niego, ludu mój”.
Wyrażenie: „abyście nie byli uczestnikami grzechów jego” ma charakter zarówno przypomnienia, jak i groźby. Jest to przypomnienie, że nie mając świadomości prawdy, nie mieli też odpowiedzialności za błędy i złe postępowanie Babilonu, matki i córek. Ale teraz, gdy rozumieją te błędy, czyli grzechy, ponoszą też odpowiedzialność. Jeśliby więc teraz pozostali w owych organizacjach, wyrażaliby przez to swe intelektualne poparcie i byliby tak samo odpowiedzialni jak ci, co wprowadzili te błędy, a co więcej, z pewnością mieliby też udział w ponoszeniu konsekwencji.
Jednak z różnych powodów niektóre osoby starają się usprawiedliwiać, by tylko pozostać w Babilonie. Wykazują przez to albo brak właściwego ducha prawdy, albo że nie skorzystały w wystarczającej mierze z „pokarmu na czasu słuszny”, jaki zapewniłby im właściwe zrozumienie grzechów Babilonu, które według Pańskiej oceny sięgnęły aż do nieba. Innym czynnikiem wywołującym zamieszanie jest to, że niektóre córki rzymskiej matki porzuciły wiele z zewnętrznych symboli i form praktykowanych przez ich matkę. Mimo to jednak zachowały znaczną część jej ducha i nauki.
Dla przykładu, baptyści, kongregacjonaliści, adwentyści, „uczniowie” i kilka innych ugrupowań religijnych twierdzą, że nie mają żadnych więzów. Utrzymują, że to Biblia stanowi ich credo oraz że każda grupa, czyli zgromadzenie, jest sama odpowiedzialna za swoje sprawy, że spotkania, na które owe niezależne zgromadzenia różnych wyznań się ze sobą schodzą, stanowią jedynie dobrowolne stowarzyszenie, w którym nie ma miejsca na denominacyjny nadzór i sekciarską niewolę. Ponadto, szczególnie u „uczniów”, wymagane wyznanie wiary jest bardzo proste. Jednak zaraz na początku wymieniana jest nauka o trójcy lub o wiecznych mękach albo też one obydwie. A tam, gdzie nie są one wyszczególnione, są uważane za oczywiste. Jeśli się o nich wspomni, podobnie jak na temat sposobu powrotu naszego Pana czy czasów restytucji, to natychmiast pojawia się mocny nurt sprzeciwu i czy to jest zapisane, czy nie, okazuje się, że istnieje credo, odnośnie którego nie dopuszcza się możliwości przeprowadzenia biblijnego sprawdzianu czy wyrażenia krytyki. I jeśli nie wyrazisz zgody, będziesz musiał albo zachować milczenie, albo opuścić taką społeczność.
Słowo credo oznacza „wierzę”. Jest rzeczą zupełnie słuszną, że każdy chrześcijanin ma dla siebie credo, czyli zestaw przekonań, w jakie wierzy. Jeśli zaś pewna liczba chrześcijan osiągnie jedność wiary zgodnej z zarysami Słowa Bożego, ich zgromadzanie się na społeczność i wspólnotę będzie, zgodnie z oświadczeniem Biblii, zarówno właściwe, jak i pomocne. Powszechną trudnością jest to, że gdy grupy chrześcijan spotykają się jako bracia, sporządzają sobie pisane lub domyślne creda, które wychodzą poza to, co napisane w Słowie Bożym, obejmując także ludzkie tradycje. Albo też pomijają one wiarę, czyniąc moralność, czyli dobre uczynki, jedyną podstawą społeczności. Jednak sama nazwa wskazuje, że chrześcijanie to ludzie wierzący w Chrystusa, a nie tylko moraliści. Chociaż więc pewien zestaw przekonań jest konieczny, a ten, kto by go nie miał, nie miałby też wiary, a zatem byłby niewierzący, i chociaż społeczność chrześcijańska w zgodności wiary jest konieczna dla osiągnięcia wspólnoty, to jednak wszyscy powinni zwrócić uwagę na to, że społeczność i wiara pierwotnego Kościoła pod Bożym kierownictwem opierała się na pierwszych zasadach nauki Chrystusowej. I dlatego ani nic więcej, ani nic mniej nie powinno stanowić fundamentu społeczności chrześcijańskiej tu i teraz.
Zaproponujemy bezpieczny sposób oceny, czy twoje obecne zgromadzenie w imieniu Chrystusa stanowi część Babilonu, czy nie, i czy w związku z tym dotyczy cię wezwanie „wynijdźcie”. A mianowicie: Jeśli w twoim zgromadzeniu nie ma zebrań, podczas których ktokolwiek może poddać pod dyskusję jakiś fragment Pisma Świętego, a ty oraz inni możecie w jej ramach przedstawić wasze poglądy na Słowo Boże, to coś jest nie w porządku. Nie powinieneś pragnąć takiej społeczności. Twoje światło znajduje się pod korcem i zaniknie, jeśli nie zapewnisz mu odrobiny swobody. Albo porzucisz taki stan rzeczy, albo twoje światło stanie się ciemnością.
Jeśli jednak na zebraniach, w których uczestniczysz, masz taką samą szansę jak inni, by powołać się na jakiś fragment Pisma Świętego i na równi z innymi móc wyrazić swój pogląd na temat jego znaczenia, to możesz stwierdzić, że znalazłeś przynajmniej niektóre przejawy chrześcijańskiej wolności. Gdyż żadnemu chrześcijaninowi nie wolno odebrać prawa odpowiedzi na pytanie o uzasadnienie nadziei, którą wyznaje. A skoro każdy chrześcijanin twierdzi, że jego credo, czyli zestaw przekonań, jest zbudowane na Słowie Bożym, to wynika z tego, że każdy powinien też być nie tylko chętny, ale i gotowy, by w dowolnym czasie zmienić swoje przekonanie na bardziej biblijne, jeśli tylko ktoś umie mu takie wskazać.
Odnalazłszy takich, którzy stosują bereańskie metody, raduj się, ale z bojaźnią, dopóki nie sprawdzisz ich dalej. Nie nadużywaj ich gościnności przez usiłowanie zmonopolizowania ich czasu. Bądź zadowolony i wdzięczny, że masz swój w nim udział. A gdy przyjdzie kolej na twój temat, to zwróć uwagę, (1) żeby był mądrze dobrany, tak by wzmacniał, a nie tłamsił twoich słuchaczy. (2) Módl się, byś jako duchowny, sługa prawdy, mógł okazać się „robotnikiem, który by się nie zawstydził” [2 Tym. 2:15]. (3) Niechaj nic nie dzieje się wśród sporu, rywalizacji czy próżnych wysiłków demonstrowania własnej chwały lub popisywania się swoją wiedzą na temat Słowa Bożego, ale (4) „szczerymi będąc [KJV mówiąc prawdę] w miłości” [Efezj. 4:15], przekazujmy prawdę w sposób wyraźny i dobitny.
Tak długo, jak otrzymujesz takie możliwości, by słuchać innych i wyrażać swoje myśli, możesz uważać, że znajdujesz się w bezpiecznym miejscu. W miarę czynienia postępów w przysłuchiwaniu się innym oraz wyrażaniu własnych poglądów w sposób swobodny i otwarty, sytuacja może rozwinąć się w jednym z dwóch kierunków: albo razem osiągniecie zgodność w duchu prawdy, albo też, jeśli ty będziesz trzymał się Pisma Świętego, a oni będą obstawali przy swoich poglądach, które nie mają oparcia w Biblii, zaczną cię nienawidzić, podobnie jak i prawdę, i prędko zakończy się wasza społeczność.
Jednak w większości wypadków takie doświadczanie duchów nie będzie konieczne. Ogólnie przekonasz się, że zgromadzenia mają ustalone creda, które każdy członek jest zobowiązany uznać. Jeśli nie przez podpis albo ustne zobowiązanie, to przynajmniej przez milczące przyzwolenie. W takim wypadku zapoznaj się z owym credem czy też wyznaniem wiary i przekonaj się, czy uczciwie, szczerze i prawdziwie wyraża ono zasady twojej wiary. Jeśli nie, to nie powinieneś tracić czasu i natychmiast je odrzuć, choć przez minione lata mogłeś być szczerze nieświadomy, co ono zawiera. Teraz wiesz i jeśli teraz w sposób świadomy pozostaniesz w takiej społeczności, będziesz okłamywał samego siebie i w ten sposób dowiedziesz, że nie jesteś miłośnikiem prawdy i człowiekiem, który chce podobać się Bogu, ale zwolennikiem błędu, chcącym podobać się ludziom.
Powiadomienie pastora oraz niektórych lub nawet wszystkich starszych, że z czymś się nie zgadzasz lub w coś nie wierzysz, nie jest wystarczającym rozwiązaniem tej sytuacji. Oni nie mają upoważnienia ani od Boga, ani od ludzi, by zwalniać cię z twojego publicznego wyznania. Jeśli na przykład jesteś prezbiterianinem, to dołączyłeś nie do pastora ani nie do posiedzenia czy też lokalnego zgromadzenia, ale do całej organizacji wszystkich prezbiterian. I dopóki jesteś formalnie jej członkiem, to masz zobowiązanie względem wszystkich, zarówno pod względem wiary, jak i postępowania. A przed całym światem występujesz jako jeden z nich oraz jako wspólnik wszystkiego, co oni razem wyznają. Jeśli nie wierzysz tak jak oni, to twoim obowiązkiem zarówno względem nich, jak i względem świata jest się wycofać, by w ten sposób zająć właściwe stanowisko względem samego siebie, jak i względem wszystkich innych ludzi. Jeśli z łaski Bożej jesteś jednym z niewielu, którzy przeszli z ciemności do cudownej światłości, to będziesz się teraz wstydził nauk, które wcześniej z przyjemnością wyznawałeś. Wobec tego znajdziesz przyjemność w tym, by zmniejszyć o jednego liczbę wyznawców błędu, a dodać jedną osobę do liczby wzgardzonego „malutkiego stadka” – do którego rzeczywiście nie przyznają się ludzie, ale które Bóg przyjął jako swoją własność, którą ukochał i o którą się troszczy.
Tak jak nie dołączałeś tylko do pastora czy zebrania, lecz do zgromadzenia, całej grupy wyznaniowej, tak też twoja rezygnacja z członkostwa powinna w miarę możliwości być tak samo publiczna jak przystąpienie do zgromadzenia. W związku z tym, w odpowiedzi na wiele zapytań w tej sprawie, podajemy poniżej propozycję ogólnego zarysu listu oznajmiającego o wycofaniu się z kościoła. Każdy, kto ma taką potrzebę, może czuć się uprawniony do skopiowania i wykorzystania tego wzoru. W miarę możności powinien on być odczytany głośno w czasie jakiegoś otwartego zebrania, przewidzianego na ogólne wystąpienia, spostrzeżenia itp., na przykład w ramach zebrania świadectw i modlitw. Po odczytaniu należy go wręczyć przewodniczącemu zebrania jako przedstawicielowi zgromadzenia i administracji. Jeśli z jakichś powodów, choroby czy innych podobnych przyczyn, taki sposób postępowania okaże się niemożliwy, to list ten powinien zostać wysłany w kopercie zaadresowanej do wszystkich członków urzędującej rady, która egzaminuje kandydatów na członków lub reprezentuje zgromadzenie w sprawach duchowych.
Proponowana forma takiego listu byłaby następująca:
Drodzy bracia i siostry
Członkowie i przedstawiciele kościoła _____
Pan nauczył mnie ostatnio pewnych cudownych rzeczy ze swego Słowa i jestem z tego bardzo zadowolony. Oczy mojego zrozumienia otwarły się tak szeroko, że Biblia stała się dla mnie zupełnie nową księgą. Bóg stał się teraz moim Ojcem, Chrystus Odkupicielem, a wszyscy wierzący moimi braćmi w takim znaczeniu, jakiego nie znałem nigdy wcześniej.
Nie chciałbym, żebyście pomyśleli, że miałem jakąś wizję albo otrzymałem szczególne objawienie. Przyjąłem jedynie Słowo Boże, które „przedtem napisano ku naszej nauce” [Rzym. 15:4]. Jednak Bóg sprawił, że przez pewnych Jego sług stało się ono dla mnie niedawno bardziej zrozumiałe. Owi słudzy również nie powołują się na żadne specjalne natchnienie czy objawienie, ale twierdzą, że nadszedł po prostu słuszny Boży czas na odpieczętowanie i ujawnienie Jego chwalebnego planu, który w mądry sposób był w przeszłości utrzymywany w tajemnicy, jak to oznajmia samo Pismo Święte (Dan. 12:9).
Z owych błogosławionych spraw mogę krótko wymienić jedynie kilka. Zrozumiałem, że Pismo Święte nie naucza, jakoby wszyscy, z wyjątkiem świętych, mieli się znaleźć na wiecznych mękach. W Biblii odkryłem stwierdzenie, że zupełną zapłatą za dobrowolny grzech przeciwko pełnej świadomości woli jest, używając języka Apostoła, „wieczne zatracenie od obliczności Pańskiej” [2 Tes. 1:9]. Co więcej, zrozumiałem, że ponieważ tak wielu ludzi (zapewne znaczna większość) umarło w całkowitej lub częściowej niewiedzy odnośnie Boga i Jego oferty życia wiecznego przez Chrystusa, Bóg łaskawie zapewnił możliwość, by w czasie Wieku Tysiąclecia wszystkie takie osoby ze wszystkich narodów ziemi mogły być błogosławione niezbędną wiedzą oraz mogły otrzymać sposobność okazania posłuszeństwa zapewniającego życie wieczne. Dalej jeszcze przekonałem się, że zgodnie z nauką Pisma Świętego my, czyli Kościół Wieku Ewangelii, jako współdziedzice z Chrystusem, naszym Panem, mamy być Bożymi przedstawicielami w udzielaniu owego wspaniałego milenijnego błogosławieństwa. Na koniec zrozumiałem też, że ów czas błogosławieństwa, o który lud Boży modlił się od tak dawna, mówiąc: „Przyjdź Królestwo Twoje, bądź wola Twoja jako w niebie, tak i na ziemi”, jest najprawdopodobniej bardzo nieodległy, że już obecnie pszenica oddzielana jest od kąkolu, a niedługo wielki ucisk obali obecne instytucje i ustanowi Chrystusowe Królestwo pokoju i sprawiedliwości. Z przyjemnością dostarczę biblijne dowody potwierdzające te przekonania każdemu, kto pragnąłby rozważać Słowo Boże i sprawdzać, czy tak się rzeczy mają.
Teraz jednak, drodzy przyjaciele, muszę spełnić przykrą powinność. Uważam, że wiele z owych klejnotów prawdy stoi w bezpośrednim konflikcie z naszymi poglądami, tak jak są one nauczane i wyznawane przez naszą wyznaniową literaturę. Wobec tego, chcąc być uczciwym względem siebie i was, zmuszony jestem zrezygnować z członkostwa w tym kościele, w którym jestem razem z wami. Pozostanie oznaczałoby mylne przedstawianie waszych poglądów, podczas gdy wy błędnie reprezentowalibyście moje – nauka o wiecznych mękach dla dziewięciu dziesiątych naszego rodu wydaje mi się obecnie potwornym bluźnierstwem przeciwko miłości Boga, którego Słowo, jeśli jest poprawnie zrozumiane, naucza czegoś całkowicie przeciwnego.
Przez blisko ____ lat starałem się wiernie dotrzymywać moich zobowiązań względem was, jako moich współczłonków w tym kościele. Nauczyłem się tutaj miłować niektórych z was w sposób bardzo serdeczny – jednych za przymioty społeczne, innych ze względu na świętobliwość i upodobnianie się do Chrystusa. Sprawia mi to ogromny ból, że muszę oznajmić wam o mojej rezygnacji, i dlatego składam to wyjaśnienie. Zapewniam was, że przyczyna nie leży w tym, iż moja miłość stała się mniejsza niż poprzednio, gdyż wydaje mi się, że z łaski Bożej zwiększa się ona zarówno względem Niego, jak i tych, którzy do Niego należą, a także jako odruch współczucia w stosunku do całego rodzaju ludzkiego. Moja decyzja nie powinna być zatem rozumiana jako wycofanie się z Kościoła Chrystusowego, który jest zapisany w niebie, ale jedynie jako rezygnacja z członkostwa w kościele _______, którego członkowie są zapisani na ziemi. Wycofuję się, by uzyskać więcej wolności sumienia zarówno względem Boga, jak i względem ludzi, a także by móc utrzymywać pełniejszą społeczność ze wszystkimi, którzy są ludem Pańskim z potrzeby serca – nie tylko z tymi, którzy znajdują się w tym zgromadzeniu czy wyznaniu, ale także we wszystkich innych. Nie proszę o pisemne potwierdzenie mojej rezygnacji, gdyż nie sądzę, bym mógł lepiej pasować gdziekolwiek indziej. Z mojej strony pragnąłbym usunąć wszelkie bariery między sobą a moimi towarzyszami pielgrzymki. Tak więc dla was wszystkich, którzy jesteście w Chrystusie Jezusie – członkami Jego Ciała – nadal pozostaję współczłonkiem, latoroślą prawdziwej winorośli (Chrystusa), której nic nie może oddzielić od miłości Bożej w Chrystusie, mym Panu (Jan 15:5; Rzym. 8:38‑39).
kontynuacja artykułu „Jeden prawdziwy kościół”,
Straż 1/2008, str. 6; druga część artykułu R-1570
Poprzednia strona | Następna strona |