Definicja chrześcijaństwa
Gazeta „Exchange” podaje następującą definicję słowa chrześcijanin:
„Chrześcijanin to ten, kto ma ducha Chrystusowego. Takie jest nasze rozumienie pierwotnego znaczenia tego słowa. Przypuszczamy, że wszyscy zgodzą się na to i zaakceptują je jako poprawne (...). Ludzie są chrześcijanami na miarę ducha Chrystusa, który jest w nich, objawiony w ciele. W jednych jest go mało, w innych więcej. Duch ten, skrycie lub jawnie, przebywa we wszystkich. Czy to na sposób świadomy, czy nie, zamieszkuje w każdym mężczyźnie lub kobiecie, którzy żyją lub żyli”.
Doskonale zdajemy sobie sprawę, że powyższe sformułowania uchodzą za prawdę i że prawie „wszyscy zgadzają się z nimi i akceptują je jako poprawne”; ale my ani milczeniem, ani w żaden inny sposób nie powinniśmy pozostawić wrażenia, że WATCH TOWER zgadza się z taką definicją. Zdecydowanie protestujemy, bo jest to fałszywe przedstawienie sprawy i szybko szerzący się błąd. Być może jednym z powodów rosnącej popularności powyższej definicji jest to, że obejmuje ona prawie całą ludzkość nazwą, która stała się popularna wśród cywilizowanych ludzi.
Zgodnie z tą definicją prawie wszyscy, poza może kryminalistami i hazardzistami itp., choć i pewnie też wielu z nich, byliby chrześcijanami; bo czyż nie ma czegoś prawdziwego i szlachetnego w dziewięćdziesięciu dziewięciu na stu ludzi? „Exchange” oświadcza: „Czy to na sposób świadomy, czy nie, zamieszkuje [duch Chrystusowy] w każdym mężczyźnie lub kobiecie, którzy żyją lub żyli”. Zatem, podążając za tą ideą, „każdy mężczyzna lub kobieta, którzy żyją lub żyli”, byli chrześcijanami. Dopiero gdy weźmie się pod uwagę zasadność takiego wniosku, ujawnia się oczywista absurdalność takiej definicji chrześcijaństwa. A jednak do tej absurdalnej definicji, jak zapewnia „Exchange”, prawie wszyscy się przychylają.
Konfucjusz, Platon i inni filozofowie moralności naprawdę zasługują na szacunek i poważanie wszystkich, którzy potrafią docenić ich dążenia do prawości i prawdy, ale uważanie ich za chrześcijan – apostołów chrześcijaństwa – ponieważ rozpoznali i praktykowali niektóre z prawd, jakie wpaja chrześcijaństwo, byłoby tak absurdalne i nielogiczne jak nazywanie każdego kamienia diamentem, ponieważ diament jest kamieniem.
Prawdą jest, że „jeśli ktoś nie ma Ducha Chrystusa, ten do niego nie należy” [Rzym. 8:9]. Ale to nie dowodzi, że skoro człowiek posiada elementy charakteru odpowiadające jakimś elementom ducha lub usposobienia Chrystusa, to jest jednym z Jego naśladowców – chrześcijaninem. W podobny sposób słusznie można powiedzieć, że jeśli coś nie jest kamieniem, to nie jest i diamentem; ale żaden rozumny człowiek nie będzie wnioskował z tego twierdzenia, że wszystko, co ma jakąkolwiek właściwość kamienia, jest diamentem.
Ci, którzy nazywają moralność chrześcijaństwem i którzy uznają za chrześcijan każdego posiadającego cechy moralne, przyjęli fałszywy standard i wszystkie wnioski, jakie mogą z tego wyciągnąć, muszą być równie fałszywe. Zgodnie z tym fałszywym standardem, uczeni w Piśmie i faryzeusze z czasów Jezusa – na wniosek których został On ukrzyżowany – byliby bardzo wybitnymi chrześcijanami, bo zaiste bardziej akuratne moralnie osoby trudno byłoby znaleźć na kartach historii. Byli to ludzie znani z pobożności w myśl tych samych światowych wzorców moralnych. Byli też za takowych uznawani, podobnie jak duchowieństwo różnych współczesnych systemów religijnych; gdyby jednak byli chrześcijanami, to założyciel tej religii, Jezus, o tym nic nie wiedział, ponieważ powiedział o nich: „Wy jesteście z waszego ojca – diabła ” (Jan 8:44). Nie znaczy to, że byli całkowicie pozbawieni wszelkich zasad moralnych, ale na ogół znajdowali się pod kontrolą zła, tak jak większość ludzi dzisiaj, którzy nie bardziej są chrześcijanami niż ci, co ukrzyżowali Jezusa. Ocena apostołów dotycząca tego, kto jest chrześcijaninem, różni się znacznie od oceny „Exchange”, ale zgadza się z oceną Jezusa. Jan mówi: „Wiemy, że jesteśmy z Boga, a cały świat tkwi w niegodziwości” (1 Jana 5:19). I znowu: „Patrzcie, jaką miłością obdarzył nas Ojciec, że zostaliśmy nazwani DZIEĆMI BOŻYMI [chrześcijanami]. Dlatego świat nas nie zna, bo jego nie zna” (1 Jana 3:1).
Zgodnie z oceną moralisty przedstawioną w „Exchange” głoszenie Chrystusa Jezusa na całym świecie było niepotrzebne. Jeśli konieczne jest głoszenie, powinna to być moralność, a nie usprawiedliwienie i odpuszczenie grzechów w imię Jezusa przez wiarę w Niego i dzieło wykonane na rzecz wszystkich przez Niego. W ten sposób można by się udać do Chińczyków i nauczać moralności w imieniu Konfucjusza; można by pójść do muzułmanów, głosząc moralność w imieniu Mahometa i znaleźć tych, których „Exchange” nazywa „chrześcijanami”. Wielu z nich jest niewątpliwie tak moralnych jak ludzie żyjący w tzw. krajach chrześcijańskich. Ale Paweł rozumiał to i nauczał w istotnej mierze inaczej, a „Exchange” i wszyscy, którzy akceptują taką definicję chrześcijaństwa jako poprawną, dobrze zrobią, jeśli uważnie rozważą nauki wielkiego apostoła i propagatora chrześcijaństwa. Wraz z Piotrem i Janem wierzył on, że Jezus był jedynymi „drzwiami” dostępu do Boga, że „nie ma bowiem pod niebem żadnego innego imienia danego ludziom, przez które moglibyśmy być zbawieni. I nie ma w nikim innym zbawienia” (Dzieje Ap. 4:12).
Ponieważ wierzył on, że wiara w Jezusa jest jedyną drogą do zbawienia, pracował i poświęcił się, aby szerzyć to imię; i w tym świetle jakże mocny jest jego argument, kiedy mówi: „Każdy bowiem, kto wezwie imienia Pana, będzie zbawiony”, ale „jakże więc będą wzywać tego, w którego nie uwierzyli? A jak uwierzą w tego, o którym nie słyszeli? A jak usłyszą bez kaznodziei?” (Rzym. 10:13‑14). Argumentuje, że wiara w Chrystusa jest niezbędna, a wiedza jest warunkiem wstępnym dla wiary.
Stąd nasz argument brzmi następująco: nikt nie może być chrześcijaninem bez uprzedniej znajomości Chrystusa. Potrzebna jest nie tylko historyczna wiedza, że taka osoba żyła, umarła i zmartwychwstała, ale wiedza o jej celu i osiągniętych przez nią skutkach dla nas. Wszystko to oraz wdzięczna mentalna akceptacja tych rezultatów oznacza wiarę w Jezusa – wiarę w Niego jako nasz okup, który w konsekwencji szybko wybawi od śmierci tych, których odkupił On swoją drogocenną krwią.
Tylko do takiego wierzącego w ogóle się stosuje nazwa chrześcijanin, a w najściślejszym sensie odnosi się tylko do tych, którzy wierzą z całego serca, składają siebie razem z Jezusem we wspólnej ofierze; albo też, jak On sam to wyraża: „Jeśli ktoś chce pójść za mną [być moim uczniem, chrześcijaninem], niech się wyprze samego siebie, weźmie swój krzyż i idzie za mną” (Mat. 16:24). Niech wyrzeknie się wszelkiej myśli o zdolności do samodzielnego obmycia własnych grzechów, niech zaprze się własnej sprawiedliwości i przyjmie moją, a potem zostanie moim naśladowcą.
„A jeśli ktoś nie ma Ducha Chrystusa” w tym względzie – by składać w ofierze ziemskie dobra i rzeczy wysoko cenione wśród ludzi, aby współpracować z Jezusem w wypełnianiu planów Boga – „ten do niego nie należy” (Rzym. 8:9), nie jest chrześcijaninem w prawdziwym znaczeniu tego słowa. „Umiłowani, nie dziwcie się temu ogniowi, który na was przychodzi, aby was doświadczyć, jakby was coś niezwykłego spotkało; lecz radujcie się z tego, że jesteście uczestnikami cierpień Chrystusa. (...) Lecz jeśli cierpi jako CHRZEŚCIJAN, niech się nie wstydzi, ale niech chwali Boga z tego powodu” (1 Piotra 4:12‑16).
Zion’s Watch Tower, czerwiec 1885, R-0760b
Poprzednia strona | Następna strona |